Nowa nazwa na samych quizach: Eris.
TA KROPKA JEST WAŻNA
Marvelowee
środa, 2 listopada 2016
środa, 12 października 2016
Pogrzeb marvelowych. [*]
A więc tak. Dobrze przeczytaliście. Ten blog umarł. Z każdą kolejną częścią "Innej" pisało mi się trudniej i byłam świadoma, że to szybciej czy później nadejdzie. Jak ktoś był ciekawy, jak mojej głowie to sie skończyło, to powiem Wam, że były dwa zakończenia:
a) Allie nie wytrzymała i pękła, a brzdękający na ukulele przed jej oknem Stark tylko pogorszył jej sytuację wewnętrzną, więc poszła do wanny i popełniła samobójstwo.
b) Brzdękający na ukelele pod jej balkonem Stark roztopił jej skamieniałe serce, więc do niego zbiegła, wybaczyli sobie, po paru latach wzięli ślub, kupili sobie jamnika, a po jakimś tam czasie i tak się rozwiedli na dobre. Nigdy nie widziałam w Starku partnera na całe życie, przepraszam.
Tak więc głównym powodem śmierci tego bloga był przymus związany z pisaniem opowiadania i to, że ja i Batgirl (pamiętacie o niej, c'nie?) poszłyśmy do innych szkół, a przez fb tak trudno wymyślić coś fajnego do napisania. :/
Przepraszam wszystkich, którzy liczyli na powrót, pozdrawiam, Spajderowa.
A, ale jak chcecie Lokiego, Bucky'ego i Starka, to zapraszam na wattpada i sq. Z tamtych serii jestem bardziej zadowolona i je doprowadzę do końca. ;)
Nieograniczona
sobota, 17 września 2016
Inna #42
No czy ten Moriarty nie jest uroczy? :') Tak. Odwala mi.
Przed Black stał mężczyzna w okularach w czarnych oprawkach, w granatowej koszuli Jego ciemne loki lekko opadały mu na twarz, a chłodne, błękitne oczy starały się przewiercić Emilie na wylot.
– Przepraszam, ale skąd ty... – zaczął.
– Och, na pewno nie ma cię na wszystkich okładkach zaraz obok Starka i reszty Avengers. – prychnęła. – Po co tu przyszedłeś?
– Chciałem pogadać z Allie... Ale skąd ty, do diabła, wiesz, kim jestem?!
– Po pierwsze: Allie się z tobą nie umówi. Jedyne, z czym się teraz umawia to lody i Sherly, ale chyba woli Moriarty'ego. – wzruszyła ramionami – A jak myślisz, czy okulary i nieulizany fryz są odpowiednią ochroną? Nie. No właśnie. A audiencję u All załatwię ci, jeśli przylecisz z jajkami, mlekiem, ciemną czekoladą, białą czekoladą i dużą milką oreo. Dam ci pieniądze, jak wrócisz. Dziękuję, do widzenia.
– Ale...
Zanim Kent zdążył się wypowiedzieć, drzwi przed jego nosem trzasnęły i nie pozostało mu nic innego, jak potulnie lecieć po zakupy.
Zadowolona z siebie była pani porucznik weszła do kuchni i z zadowoloną miną usiadła na blacie, naprzeciwko Sama.
– A ty nie miałaś lecieć po zakupy? – prychnął.
– Może i tak, ale wynalazłam kogoś, kto zrobi to za mnie.
Steve uniósł brwi do góry. Wiedział, że jego dziewczyna jest sprytna, ale chyba nie wysłała robota, prawda? A w ogóle, skąd miałaby mieć tego robota? Bo chyba go sobie go nie wyczarowała! Chociaż... Chociaż z nią nigdy nic nie wiadomo.
– Kogo wysłałaś? – spytał.
– Supermena!
Falcon zaśmiał się głośno.
– Taa.... A Batman upija się ze Starkiem!
– Nie zdziwiłabym się. – burknęła Black pod nosem.
Dlaczego zawsze, ale to zawsze nikt jej nie słuchał? Przecież miała rację, a te ciołki nie mogły tego pojąć... Albo po prostu - ona miała rację i tego się trzymajmy.
W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Black uśmiechnęła się triumfalnie, a uśmiechy, które zdobiły twarze Sama i Steve'a od razu znikły w obawie, że Emilie miała rację. Tylko Bucky po cichu siedział w kącie i nasłuchiwał, śmiejąc się pod nosem.
Emilie pewnym krokiem podeszła do drzwi i otworzyła je. Jak się mogła spodziewać, w progu stał Supermen z foliowymi siatkami.
– Gdzie to postawić? – burknął.
– Na stole w kuchni. – westchnęła Black i zakluczyła za mężczyzną.
CDN
– By Spajderowa
Małe jest piękne, nie? No dobra, to nie jest piękne, ale to dokończę, żeby nie było...
sobota, 10 września 2016
Inna #41
Siedziałaś w swoim pokoju, pochłaniając kolejne pudełko lodów miętowych od Grycana, jednocześnie oglądając czwarty sezon "Sherlocka", który dostałaś ze względu na swoje nazwisko. A Twoje nazwisko, właśnie... Już nie kojarzyło się tak dobrze. Media zrobiły z Ciebie oziębłą su*ę, która rzuciła tego "biednego i poszkodowanego MILIARDERA", jakim jest Tony Stark. Nie wiedziałaś już, czy śmiać się, czy płakać z tego, ile czasu zmarnowałaś na tego bezwartościowego, bezdusznego i narcystycznego palanta, dla którego liczył się tylko i wyłącznie czubek jego własnego nosa. On teraz wygrzewał się w blasku reflektorów i na litości mediów, a ty zmagałaś się z kolejnymi artykułami, wytykającymi Twoje najmniejsze błędy. Nie, żebyś się jakoś bardzo tym przejmowała.
A co z resztą osób, które Emilie, Steve i Bucky wyciągnęli z więzienia? Poprzednio wymieniona trójka i Sam na dobre usadowili się w Twoim domu. Nie masz im tego za złe. Wręcz przeciwnie. Cieszysz się z tego, bo masz pewność, że jest to parę osób, którym na Tobie zależy. Tak samo Peter i Wade. Wpadają do Twojego domu najrzadziej co dwa dni, a gdy się spotykają, bałagan gwarantowany, chociaż i tak cały czas rozmawiają z mrożonkami, zombiakiem i ptakiem. Owszem, może i Twoje zachowanie jest egoistyczne, ale co masz zrobić? Skoro masz wyjść do ludzi i psuć im dzień swoją posępną miną, chyba lepiej zostać w sypialni i zajadać się lodami... Które swoją drogą, smakują jak pasta do zębów. Musisz przestawić się na Carte Dory. Reszta zgromadzenia wyprowadziła się od Ciebie po tygodniu i starają się ułożyć życie na własną rękę, chociaż średnio wiesz, jak im to wychodzi. O Nietoperzu nie słyszałaś już daawno... Widać, jak się Tobą interesuje... a był dla Ciebie jak starszy brat... Zabawne, ci, po których się tego nie spodziewałaś, odchodzą jak koty, a inni, po których spodziewałaś się tego jeszcze mniej, zostają jak psy.
***
– Nie, Steve, ja ci mówię, że to jeszcze nie jest okej. – Sam chwycił mikser odstawiony przez przyjaciela i kontynuował miksowanie jajek i cukru.
– Ale... Weź nie miksuj, bo mi palec urwie, a tego byśmy nie chcieli! – Emilie jakby nigdy nic siedziała na blacie i mierzyła czarnoskórego mężczyznę morderczym wzrokiem.
– Właśnie dlatego będę miksował! Bo to zeżresz! A w ogóle wiesz, że od surowego jajka można umrzeć na salmonellę? – Mężczyzna uniósł brwi do góry.
– Ta... W dwudziestym pierwszym wieku... – prychnęła.
– Już jesteś zombie. Nie przeginaj. – burknął Sam.
– Ale seksownym zombie! Steve może potwierdzić! Steve, potwierdź!
– Potwierdzam. – westchnął blondyn, widocznie tracąc już ostatnie siły na mózgi swoich przyjaciół.
– Jeden zero! – powiedziała zadowolona Em.
– A ja tak nie uważam... – burknął Sam.
– Jeden jeden. Bucky, masz decydujący głos!
Metaloworęki zamyślił się na chwilę. W prawdzie Emilie była serio gorącym zombie (nie licząc tego, że jedynym, jakiego znał) ale nie da jej tej satysfakcji. Samowi w sumie też nie. Nadal ma do niego uraz o nie przesunięcie siedzenia.
– Wolę śliwki.
White (a właściwie Black, bo zmieniła nazwisko) lekko rozchyliła usta, a Sam uśmiechnął się pod nosem. Żadne z nich takiej odpowiedzi się nie spodziewało.
– Widzicie? Po co się tak kłóciliście, skoro i tak macie remis? – westchnął Steve i przewrócił strony w książce kucharskiej, którą kiedyś wygrał w Lidlu.
– Bo Sam przestał miksować i mogę p r ó b o w a ć czy to, co zrobił jest smaczne. – Kobieta wzruszyła ramionami i oblizała palec, wcześniej umoczony w jajku zmiksowanym z cukrem pudrem.
– Walnięta debilko! – warknął Sam – Teraz jest za mało!
Emilie przewróciła oczami. Przecież w lodówce jest jeszcze parę jajek, a w pudełku trochę cukru pudru... Zeskoczyła z blatu i podeszła do lodówki. Otworzyła ją z pewnością, że w środku znajdzie te dwa jajka, które zostały. Podniosła masło z myślą, że za nim ukrywają się jajka, lecz gdy ich tam nie znalazła, odłożyła masło z powrotem. Rozejrzała się jeszcze raz, uważnie, po lodówce i zmarszczyła brwi.
– Ja tam nie chcę nic mówić, ale ktoś nam jajka ukradł...
– Emilie... –warknął Sam – Jak podejdę do tej lodówki i w niej nie będzie jajek, to własnoręcznie Cię oskalpuję, a Twoją skórę przerobię na dywanik, który położę w salonie. – warknął Sam i podszedł do lodówki, otworzył ją i zmierzył wzrokiem wszystko, co tam było.
– Steve. – zaczął Buck.
– Czego?
– Nie umiesz sobie wybierać przyjaciół. I dziewczyn. Oboje są tak samo głupi.
– Pff! wypraszam sobie! – fuknęła Black i udając obrażoną nastolatkę, obróciła się tyłem do Barnesa.
– Ja też! – zawtórował jej ptaszek – Ja i Em jesteśmy super przyjaciółmi! – Mężczyzna oparł się łokciem o głowę Emilie, gdyż była ona za niska, by jego łokieć leżał na jej ramieniu. – Prawda, Em?
– A weź idź! – dziewczyna odepchnęła Wilsona od siebie i podeszła do Steve'a, a potem przytuliła się do jego ramienia.
– W takim razie idziesz po jajka, trzy tabliczki białej czekolady i cukier puder i waniliowy. – powiedział Sam i skrzyżował ręce na piersi.
Emilie westchnęła.
– Steve...
– Nie, Em. I tak idziesz po zakupy. – burknął mężczyzna.
Dziewczyna gwałtownie się od niego odsunęła.
– No wiesz co? – uniosła brwi do góry – Nawet ty nie trzymasz mojej strony? Ale ty, Bucky, trzymasz, prawda?
– Nie. Jak będziesz robiła zakupy, to kup śliwki. – westchnął brunet.
– Śliwki tu, śliwki tam, śliwkę na oku zaraz będziesz miał... – wyrecytowała Emilie i usiadła na szafce z butami, by nałożyć na nogi swoje czarne Conversy.
Niestety, ale jej wierszyk nie został jakkolwiek skomentowany.
Black po raz ostatni przyjrzała się swoim butom i smętnie ruszyła przed siebie. Będzie musiała przejść cztery kilometry, gdyż w takiej odległości był najbliższy sklep. Otworzyła drzwi i ujrzała mającego zamiar już pukać mężczyznę. Uśmiechnęła się krzywo. Jeśli on naprawdę myślał, że oulary załatwiły sprawę jego sekretnej tożsamości, to się grubo mylił.
– Witaj, Supermanie.
CDN
– By Spajderowa
White (a właściwie Black, bo zmieniła nazwisko) lekko rozchyliła usta, a Sam uśmiechnął się pod nosem. Żadne z nich takiej odpowiedzi się nie spodziewało.
– Widzicie? Po co się tak kłóciliście, skoro i tak macie remis? – westchnął Steve i przewrócił strony w książce kucharskiej, którą kiedyś wygrał w Lidlu.
– Bo Sam przestał miksować i mogę p r ó b o w a ć czy to, co zrobił jest smaczne. – Kobieta wzruszyła ramionami i oblizała palec, wcześniej umoczony w jajku zmiksowanym z cukrem pudrem.
– Walnięta debilko! – warknął Sam – Teraz jest za mało!
Emilie przewróciła oczami. Przecież w lodówce jest jeszcze parę jajek, a w pudełku trochę cukru pudru... Zeskoczyła z blatu i podeszła do lodówki. Otworzyła ją z pewnością, że w środku znajdzie te dwa jajka, które zostały. Podniosła masło z myślą, że za nim ukrywają się jajka, lecz gdy ich tam nie znalazła, odłożyła masło z powrotem. Rozejrzała się jeszcze raz, uważnie, po lodówce i zmarszczyła brwi.
– Ja tam nie chcę nic mówić, ale ktoś nam jajka ukradł...
– Emilie... –warknął Sam – Jak podejdę do tej lodówki i w niej nie będzie jajek, to własnoręcznie Cię oskalpuję, a Twoją skórę przerobię na dywanik, który położę w salonie. – warknął Sam i podszedł do lodówki, otworzył ją i zmierzył wzrokiem wszystko, co tam było.
– Steve. – zaczął Buck.
– Czego?
– Nie umiesz sobie wybierać przyjaciół. I dziewczyn. Oboje są tak samo głupi.
– Pff! wypraszam sobie! – fuknęła Black i udając obrażoną nastolatkę, obróciła się tyłem do Barnesa.
– Ja też! – zawtórował jej ptaszek – Ja i Em jesteśmy super przyjaciółmi! – Mężczyzna oparł się łokciem o głowę Emilie, gdyż była ona za niska, by jego łokieć leżał na jej ramieniu. – Prawda, Em?
– A weź idź! – dziewczyna odepchnęła Wilsona od siebie i podeszła do Steve'a, a potem przytuliła się do jego ramienia.
– W takim razie idziesz po jajka, trzy tabliczki białej czekolady i cukier puder i waniliowy. – powiedział Sam i skrzyżował ręce na piersi.
Emilie westchnęła.
– Steve...
– Nie, Em. I tak idziesz po zakupy. – burknął mężczyzna.
Dziewczyna gwałtownie się od niego odsunęła.
– No wiesz co? – uniosła brwi do góry – Nawet ty nie trzymasz mojej strony? Ale ty, Bucky, trzymasz, prawda?
– Nie. Jak będziesz robiła zakupy, to kup śliwki. – westchnął brunet.
– Śliwki tu, śliwki tam, śliwkę na oku zaraz będziesz miał... – wyrecytowała Emilie i usiadła na szafce z butami, by nałożyć na nogi swoje czarne Conversy.
Niestety, ale jej wierszyk nie został jakkolwiek skomentowany.
Black po raz ostatni przyjrzała się swoim butom i smętnie ruszyła przed siebie. Będzie musiała przejść cztery kilometry, gdyż w takiej odległości był najbliższy sklep. Otworzyła drzwi i ujrzała mającego zamiar już pukać mężczyznę. Uśmiechnęła się krzywo. Jeśli on naprawdę myślał, że oulary załatwiły sprawę jego sekretnej tożsamości, to się grubo mylił.
– Witaj, Supermanie.
CDN
– By Spajderowa
Etykiety:
Avengers,
Barnes,
Bucky,
Civil War,
Hail Hydra,
HYDRA,
Iron,
Iron Man,
Kapitan Ameryka,
Marvel,
opowiadanie,
Rogers,
Shiedl,
Stark,
Steve Rogers,
Tony Stark,
Winter Soldier
wtorek, 23 sierpnia 2016
Inna #40
Smętnym krokiem przeszłaś przez mostek nad mini rzeczką i dróżką powędrowałaś do drzwi od Twojego tajnego-domu. Wybrałaś z paru kluczy ten odpowiedni, srebrny i odkluczyłaś drzwi. Nacisnęłaś na klamkę i pchnęłaś je. Gdy tylko się otworzyły, w Twoje nozdrza uderzył zapach kurzu.
– O Boże... – wykaszlał Peter – Kiedy tu ostatni raz byłaś?
– Dawno temu... nawet nie pamiętam. – westchnęłaś, podeszłaś do okna i otworzyłaś je na oścież.
Tak samo postąpiłaś z pozostałymi oknami, dzięki czemu otrzymaliście chociaż trochę powietrza zdatnego do oddychania.
– A dlaczego nie ma tu Starka? I Rhodesa? I Nat? – Łucznik oparł się o ścianę i wbił w Ciebie wzrok.
Zacisnęłaś pięści, a po Twoim ciele przeszedł dreszcz.
– Podpisali traktakt, więc ich nie zabrali... – wyszeptałaś.
– Ale Vision i Pe...
– Vision i Peter to nie Stark i spółka. – warknęłaś i poszłaś do schowka po odkurzacz. Jeśli mielibyście tu mieszkać, musicie mieć porządek.
– Pokłóciliście się, czy jak? I masz jakieś szmaty i Pronto? – zawołał za Tobą.
Oprócz miotły, wzięłaś również buteleczkę z płynem o zapachu migdałów, oraz paczkę żółtych ściereczek do polerowania. Bez słowa wręczyłaś je Hawkeye'owi.
– Czyli się pokłóciliście? – ponowił pytanie.
Zagryzłaś wargi i jeszcze mocniej zacisnęłaś dłonie na wtyczce, którą miałaś włożyć do prądu.
– Clint, zluzuj... – burknął Kapitan i wziął od niego jedną ścierkę.
– A co jest, zerwali, czy jak? – szepnął Barton tak, że tylko Steve mógł go usłyszeć.
Steve milczał. Co miał powiedzieć? Tak, zerwali, bo Tony zachował się jak rozkapryszone dziecko? Nie mógł tak zrobić. Może i Stark już nie uznawał go jako przyjaciela, ale Kapitan nie mógł go tak zostawić. Jego życie posypało się w jednej chwili - stracił (chociaż tylko w jego uznaniu) przyjaciela, dziewczynę, nogi jego drugiego przyjaciela, chodź może dzięki rehabilitacji coś mu pomoże, jednak zanim to nastąpi, miną miesiące, jak nie lata. Dobrze, że mu chociaż pieniądze zostały, aczkolwiek "pieniądze szczęścia nie dają".
– O k***a... – syknął Clint – Przecież byli taką... zgodną parą!
– Weź się za sprzątanie. – burknął Steve.
Barton pokręcił głową nadal nie mogło do niego dotrzeć, jak ta dwójka (lekko) egoistycznych miliarderów mogła się rozejść. Przecież Ty i Tony byliście dla siebie stworzeni! Owszem, może i kłóciliście się ostatnio trochę... częściej i mocniej, ale hellow, to było parę lat szczęśliwego związku i nikomu w głowach się nie mieściło, że moglibyście się rozstać...
Clint pokręcił głową i spryskał stół Prontem, a potem zabrał się za wycieranie.
CDN
– By Spajderowa
Etykiety:
Avengers,
Barnes,
Hail Hydra,
HYDRA,
Iron,
Iron Man,
Kapitan Ameryka,
Marvel,
opowiadanie,
przygody,
Rogers,
Shiedl,
Stark,
Steve Rogers,
Tarcza,
Tony Stark,
Winter Soldier,
Zemo
środa, 17 sierpnia 2016
Inna #39
– Co za debil. – warknęła Emilie i wyszła na korytarz.
– Język! – poprawił ją Steve.
– Co Ci się stało? Jakiś taki nadwrażliwy jesteś! – prychnęła White i z buta otworzyła drzwi do pomieszczenia, w którym trzymano Wandę.
Na podłodze leżeli (prawie) martwi mężczyźni, a w środku Bucky, z miną niewiniątka i lekko uniesionymi brwiami do góry. Steve westchnął i przyłożył dłoń do czoła. Najwidoczniej nie będzie tego komentował.
– Zajmijcie się włamywaniem do bazy danych i otwórzcie te drzwi, ja uwolnię dziewczynę. – mówiąc to, Emilie wskazała dłonią na skuloną w kącie Wandę, która bacznie przyglądała się całej sytuacji.
– Tak jest, pani generał. – westchnął Steve.
White pokręciła głową i przykucnęła przy zielonookiej. Delikatnie zerwała taśmę izolacyjną z ust dziewczyny i powiedziała:
– Kim jesteś? Robili Ci coś?
– Wolałabym zapytać, kim TY jesteś. – burknęła Maximoff.
– Słuchaj – zaczęła White – to ja tu zadaję...
– Em, daj spokój, wojna się skończyła i już nie masz nieograniczonej władzy... – westchnął Steve.
Emilie przewróciła oczami i chwyciła leżące na stole nożyczki. Rozcięła kaftan bezpieczeństwa, a Wanda wyszła z niego, jak gąsienica z kokonu i otrzepała się, uderzając byłą wojskową włosami po twarzy.
– Au. – skrzywiła się Emilie, bardziej z przyzwyczajenia, niż praktycznego bólu, który mógł równać się z niegroźnym muśnięciem po twarzy. – Ponawiam pytanie: Kim jesteś?
– Wanda Maximoff, jedna z Avengers. Steve Ci nie powiedział? Teraz moja kolej: Kim TY jesteś? – Maximoff skrzyżowała ręce na piersi i zmierzyła brunetkę morderczym wzrokiem.
– Emilie White, ale zmienię nazwisko na Black, z powodów osobistych i tego, że mogliby mnie wziąć za anomalię. – skłoniła się lekko – Dokładniej: Najpiękniejsza, najlepsza, najmądrzejsza, mająca największą władzę...
– Najskromniejsza... – przerwał jej blondyn.
– I niezastąpiona... – dokończyła, a potem zmierzyła blondyna morderczym wzrokiem.
Wanda pokiwała głową i spojrzała na zamknięte drzwi, które prowadziły do celi, w których przebywała reszta obu drużyn.
– Wyrwać te drzwi? – spytała zielonooka i spojrzała na Kapitana, w oczekiwaniu na odpowiedź.
– Wybacz, akurat już daliśmy sobie radę. – westchnął Steve i nacisnął na konsoli duży, czarny guzik, a brzdęk zamków przerwał chwilową ciszę.
W przeciągu paru sekund, drzwi otworzyły się, a czarnoskóry mężczyzna stanął na środku i niespokojnie rozejrzał się po pokoju, a gdy jego wzrok natrafił na obcą mu niską i kościstą brunetkę, podszedł do niej z łobuzerskim uśmieszkiem i oparł się o ścianę obok niej.
– Cześć... Kim jesteś? – powiedział z uśmiechem, pokazując białe i równe zęby.
White otworzyła już usta, by godnie go spławić, jednak (zazdrosny!) Steve jej to doskonale uniemożliwił.
– Sam, to jest Emilie. Jest z nami. A dokładniej ze mną. – burknął mężczyzna.
Stojący obok niego Barnes delikatnie parsknął śmiechem, a na ustach Emilie pojawił się wredny uśmieszek.
Wilson błądził wzrokiem od Steve'a do dziewczyny, z uchylonymi ustami.
– Ale... ale jak! Przecież nic nie mówiłeś! – oburzył się czarnoskóry.
– Booo... wtedy byłam martwa? – White uniosła brwi do góry wykonała rękami jakiś dziwny gest.
– Ale... Jak to?!
– Wypadek samochodowy. Żyję od paru godzin. Pogratuluj Allie i temu jej kumplowi, co jej z fizyką i chemią pomógł.
– Starkowi? – Sam zmarszczył brwi.
– Stark jest skończonym dupkiem i dzieckiem. Lepiej nie zaczynaj tego tematu przy All. – warknęła White i odeszła od mężczyzny.
CDN
- By Spajderowa
piątek, 12 sierpnia 2016
Inna #38
Do Twoich uszu dobiegł odgłos wystrzałów z jakiejś cięższej broni. Powoli wstałaś z podłogi i najciszej, jak umiałaś, poszłaś do kabiny pilotów. Zastałaś tam widok niecodzienny... Emilie, Bucky, a nawet Steve (!) z karabinami snajperskimi w ręku, strzelający do jakiś ludzi.
– Allie, dobrze, że jesteś! Weź czwarty karabin i tam masz okno. Rozbij szybę i strzelaj do tych ludzi. – Emilie próbowała przekrzyczeć odgłos pocisków uderzających o statek, oraz tych, które wylatywały z pistoletów. – Umiejętności tamtej zgrai poparańców są na poziomie Szturmowców, dlatego się nie obawiaj, tylko strzelaj! Zostało ich tylko... trzynastu!
– Było koło pięćdziesięciu... – burknął pod nosem Steve.
– Ta, byłoby ich znacznie mniej, gdybyście nie starali się za wszelką cenę uratować ich tłustych tyłków, tym samym pozwalając im na wezwanie posiłków! Do takich organizacji nie przyjmują zazwyczaj ludzi z wesołą rodzinką i zgrają bachorów, żeby jak gdyby coś, nie było żałoby. – warknęła White.
– A Barton? On też ma rodzinę. – prychnął Rogers.
Emilie zacisnęła szczękę. Nie wiedziała, kim jest Barton, ale mogła się domyślać i błagać, by trafiła.
– I siedzi tam uwiązany! Wiesz, co przeżywa ta rodzina?
Gdy przypomniało Ci się, że tam, w tym bunkrze, są Twoi przyjaciele, w błyskawicznym tempie chwyciłaś oparty o ścianę karabin, podeszłaś do okna i... wystrzeliłaś ich wszystkich jak muchy. Za Twoich przyjaciół. Za cały ból, jaki przeżyłaś w życiu, mimo że większość sądziła, że Twoje życie jest piękne, super-fajne i przesiąknięte idealizmem. Szkoda, że ci ludzie nie wiedzą, jak to jest wyruszać na każdą kolejną misję, z śmiercią, towarzyszącą Ci na każdym kroku.
– Proszę. Teren czysty. – niedbale odgarnęłaś włosy, odłożyłaś karabin na półkę i wróciłaś do przedziału, w którym siedziałaś wcześniej.
– Cóż... – westchnął Steve i odłożył swoją broń, obok Twojej broni – Przynajmniej wiemy, co się stanie, gdy ją zdenerwujemy...
– Wygada wszystko, co wie i zabije każdego, kogo spotka na swojej drodze. Istna sielanka. – parsknął Barnes.
Emilie odłożyła karabin na podłogę i bez komentarzy, które wprost cisnęły jej się na usta, podeszła do sterów i powoli wylądowała na dachu. Bucky i Steve stanęli przed wejściem, jakby chcieli zrobić wrażenie typu "Ha! Widzicie nas? Jesteśmy na środku wyjścia i nawet stoimy symetrycznie! I skopiemy wam dupska!" problem był jedynie taki, że podziwiać ich symetryczne ustawienie mogły podziwiać jedynie trupy, Ty, która zdecydowanie nie miała do tego humoru oraz mająca na wszystko wywalone Emilie, dla której liczyło się jedno - wykonać misję. Nieważne, w jaki sposób i nie zastanawiała się, jak to będzie wyglądać.
White otworzyła fanom symetrii kładkę, wyłączyła silniki i wyszła z pojazdu sprężystym krokiem. Zatrzymała się pomiędzy Stevem, a Buckiem i skrzywiła się lekko. Na dachu budynku, na który mieli zejść, leżało pełno.zimnych trupów, zalanych szkarłatną cieczą.
– No... to tyle z czystych butków. – dziewczyna skrzywiła się nieco i ostrożnie przesunęła nieżywego, rudowłosego mężczyznę, który, gdyby żył, z pewnością wygrałby kasting do roli generała Huxa z Gwiezdnych Wojen.
– Przecież masz czarne glany! Krwi nie będzie widać... – burknął były Zimowy Żołnierz i pewnie zszedł na ziemię, omijając trupy, porozrzucane praktycznie wszędzie.
Emilie przecząco pokręciła głową i zeszła na ziemię. Wykonując akrobatyczne ruchy, przeskakiwała ponad ciałami. W pewnym momencie potknęła się o coś, zachwiała się do tyłu i wylądowała prosto w ramiona Steve'a. Przechyliła głowę do tyłu i uśmiechnęła się miło do blondyna. Bez słowa (co aż dziwne!) podniosła się na własne nogi i przyjrzała się wystającemu z łodzi uchwytu. Odsunęła nogą głowę leżącego koło uchwytu mężczyzny i uśmiechnęła się dumnie, gdy ujrzała właz. Chwyciła uchwyt dłońmi i pociągnęła go do siebie, jednak ten ani drgnął.
– Daj to. – westchnął Steve, odsunął dłonie dziewczyny i z łatwością wyrwał wieko z zawiasów.
Dziewczyna pokręciła przecząco głową i wskoczyła do środka. Wylądowała na metalowej podłodze i od razu wyjęła pistolet zza pasa. Przed nią stała trójka mężczyzn odzianych w czarne stroje i z pistoletami maszynowymi.
Emilie zagryzła wargi, zacisnęła powieki i trzykrotnie pociągnęła za spust, powodując, że mężczyźni w czerni, zanim jeszcze zdążyli zareagować, padli martwi.
– Wszystko okej, Em? – usłyszała z góry.
– Ta... Chodźcie, bo zapowiada się niezła impreza. – westchnęła, wyminęła ciała i podążyła korytarzem.
Wbrew pozorom, ta baza w cale nie była taka duża. Emilie, Steve i Bucky z łatwością doszli do drzwi, których strzegło aż pięcioro mężczyzn w czarnych uniformach i z karabinami.
White posłała chłopakom znaczące spojrzenie. Steve, niewiele myśląc, chwyciła tarczę i cisnął nią w stronę ochroniarzy. Mężczyźni wydali z siebie ciche jęki i pogrążeni w głębokim śnie, padli na ziemię. Buck jako pierwszy wyszedł zza zakrętu i pokonał dystans, dzielący go od szklanych drzwi, w których zauważył siwowłosego, szczupłego i wysokiego mężczyznę, dwóch ochroniarzy i skuloną w kącie, w kaftanie bezpieczeństwa, brązowowłosą dziewczynę o zielonych oczach.
CDN
- By Spajderowa
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)
