Siedziałaś w swoim pokoju, pochłaniając kolejne pudełko lodów miętowych od Grycana, jednocześnie oglądając czwarty sezon "Sherlocka", który dostałaś ze względu na swoje nazwisko. A Twoje nazwisko, właśnie... Już nie kojarzyło się tak dobrze. Media zrobiły z Ciebie oziębłą su*ę, która rzuciła tego "biednego i poszkodowanego MILIARDERA", jakim jest Tony Stark. Nie wiedziałaś już, czy śmiać się, czy płakać z tego, ile czasu zmarnowałaś na tego bezwartościowego, bezdusznego i narcystycznego palanta, dla którego liczył się tylko i wyłącznie czubek jego własnego nosa. On teraz wygrzewał się w blasku reflektorów i na litości mediów, a ty zmagałaś się z kolejnymi artykułami, wytykającymi Twoje najmniejsze błędy. Nie, żebyś się jakoś bardzo tym przejmowała.
A co z resztą osób, które Emilie, Steve i Bucky wyciągnęli z więzienia? Poprzednio wymieniona trójka i Sam na dobre usadowili się w Twoim domu. Nie masz im tego za złe. Wręcz przeciwnie. Cieszysz się z tego, bo masz pewność, że jest to parę osób, którym na Tobie zależy. Tak samo Peter i Wade. Wpadają do Twojego domu najrzadziej co dwa dni, a gdy się spotykają, bałagan gwarantowany, chociaż i tak cały czas rozmawiają z mrożonkami, zombiakiem i ptakiem. Owszem, może i Twoje zachowanie jest egoistyczne, ale co masz zrobić? Skoro masz wyjść do ludzi i psuć im dzień swoją posępną miną, chyba lepiej zostać w sypialni i zajadać się lodami... Które swoją drogą, smakują jak pasta do zębów. Musisz przestawić się na Carte Dory. Reszta zgromadzenia wyprowadziła się od Ciebie po tygodniu i starają się ułożyć życie na własną rękę, chociaż średnio wiesz, jak im to wychodzi. O Nietoperzu nie słyszałaś już daawno... Widać, jak się Tobą interesuje... a był dla Ciebie jak starszy brat... Zabawne, ci, po których się tego nie spodziewałaś, odchodzą jak koty, a inni, po których spodziewałaś się tego jeszcze mniej, zostają jak psy.
***
– Nie, Steve, ja ci mówię, że to jeszcze nie jest okej. – Sam chwycił mikser odstawiony przez przyjaciela i kontynuował miksowanie jajek i cukru.
– Ale... Weź nie miksuj, bo mi palec urwie, a tego byśmy nie chcieli! – Emilie jakby nigdy nic siedziała na blacie i mierzyła czarnoskórego mężczyznę morderczym wzrokiem.
– Właśnie dlatego będę miksował! Bo to zeżresz! A w ogóle wiesz, że od surowego jajka można umrzeć na salmonellę? – Mężczyzna uniósł brwi do góry.
– Ta... W dwudziestym pierwszym wieku... – prychnęła.
– Już jesteś zombie. Nie przeginaj. – burknął Sam.
– Ale seksownym zombie! Steve może potwierdzić! Steve, potwierdź!
– Potwierdzam. – westchnął blondyn, widocznie tracąc już ostatnie siły na mózgi swoich przyjaciół.
– Jeden zero! – powiedziała zadowolona Em.
– A ja tak nie uważam... – burknął Sam.
– Jeden jeden. Bucky, masz decydujący głos!
Metaloworęki zamyślił się na chwilę. W prawdzie Emilie była serio gorącym zombie (nie licząc tego, że jedynym, jakiego znał) ale nie da jej tej satysfakcji. Samowi w sumie też nie. Nadal ma do niego uraz o nie przesunięcie siedzenia.
– Wolę śliwki.
White (a właściwie Black, bo zmieniła nazwisko) lekko rozchyliła usta, a Sam uśmiechnął się pod nosem. Żadne z nich takiej odpowiedzi się nie spodziewało.
– Widzicie? Po co się tak kłóciliście, skoro i tak macie remis? – westchnął Steve i przewrócił strony w książce kucharskiej, którą kiedyś wygrał w Lidlu.
– Bo Sam przestał miksować i mogę p r ó b o w a ć czy to, co zrobił jest smaczne. – Kobieta wzruszyła ramionami i oblizała palec, wcześniej umoczony w jajku zmiksowanym z cukrem pudrem.
– Walnięta debilko! – warknął Sam – Teraz jest za mało!
Emilie przewróciła oczami. Przecież w lodówce jest jeszcze parę jajek, a w pudełku trochę cukru pudru... Zeskoczyła z blatu i podeszła do lodówki. Otworzyła ją z pewnością, że w środku znajdzie te dwa jajka, które zostały. Podniosła masło z myślą, że za nim ukrywają się jajka, lecz gdy ich tam nie znalazła, odłożyła masło z powrotem. Rozejrzała się jeszcze raz, uważnie, po lodówce i zmarszczyła brwi.
– Ja tam nie chcę nic mówić, ale ktoś nam jajka ukradł...
– Emilie... –warknął Sam – Jak podejdę do tej lodówki i w niej nie będzie jajek, to własnoręcznie Cię oskalpuję, a Twoją skórę przerobię na dywanik, który położę w salonie. – warknął Sam i podszedł do lodówki, otworzył ją i zmierzył wzrokiem wszystko, co tam było.
– Steve. – zaczął Buck.
– Czego?
– Nie umiesz sobie wybierać przyjaciół. I dziewczyn. Oboje są tak samo głupi.
– Pff! wypraszam sobie! – fuknęła Black i udając obrażoną nastolatkę, obróciła się tyłem do Barnesa.
– Ja też! – zawtórował jej ptaszek – Ja i Em jesteśmy super przyjaciółmi! – Mężczyzna oparł się łokciem o głowę Emilie, gdyż była ona za niska, by jego łokieć leżał na jej ramieniu. – Prawda, Em?
– A weź idź! – dziewczyna odepchnęła Wilsona od siebie i podeszła do Steve'a, a potem przytuliła się do jego ramienia.
– W takim razie idziesz po jajka, trzy tabliczki białej czekolady i cukier puder i waniliowy. – powiedział Sam i skrzyżował ręce na piersi.
Emilie westchnęła.
– Steve...
– Nie, Em. I tak idziesz po zakupy. – burknął mężczyzna.
Dziewczyna gwałtownie się od niego odsunęła.
– No wiesz co? – uniosła brwi do góry – Nawet ty nie trzymasz mojej strony? Ale ty, Bucky, trzymasz, prawda?
– Nie. Jak będziesz robiła zakupy, to kup śliwki. – westchnął brunet.
– Śliwki tu, śliwki tam, śliwkę na oku zaraz będziesz miał... – wyrecytowała Emilie i usiadła na szafce z butami, by nałożyć na nogi swoje czarne Conversy.
Niestety, ale jej wierszyk nie został jakkolwiek skomentowany.
Black po raz ostatni przyjrzała się swoim butom i smętnie ruszyła przed siebie. Będzie musiała przejść cztery kilometry, gdyż w takiej odległości był najbliższy sklep. Otworzyła drzwi i ujrzała mającego zamiar już pukać mężczyznę. Uśmiechnęła się krzywo. Jeśli on naprawdę myślał, że oulary załatwiły sprawę jego sekretnej tożsamości, to się grubo mylił.
– Witaj, Supermanie.
CDN
– By Spajderowa
White (a właściwie Black, bo zmieniła nazwisko) lekko rozchyliła usta, a Sam uśmiechnął się pod nosem. Żadne z nich takiej odpowiedzi się nie spodziewało.
– Widzicie? Po co się tak kłóciliście, skoro i tak macie remis? – westchnął Steve i przewrócił strony w książce kucharskiej, którą kiedyś wygrał w Lidlu.
– Bo Sam przestał miksować i mogę p r ó b o w a ć czy to, co zrobił jest smaczne. – Kobieta wzruszyła ramionami i oblizała palec, wcześniej umoczony w jajku zmiksowanym z cukrem pudrem.
– Walnięta debilko! – warknął Sam – Teraz jest za mało!
Emilie przewróciła oczami. Przecież w lodówce jest jeszcze parę jajek, a w pudełku trochę cukru pudru... Zeskoczyła z blatu i podeszła do lodówki. Otworzyła ją z pewnością, że w środku znajdzie te dwa jajka, które zostały. Podniosła masło z myślą, że za nim ukrywają się jajka, lecz gdy ich tam nie znalazła, odłożyła masło z powrotem. Rozejrzała się jeszcze raz, uważnie, po lodówce i zmarszczyła brwi.
– Ja tam nie chcę nic mówić, ale ktoś nam jajka ukradł...
– Emilie... –warknął Sam – Jak podejdę do tej lodówki i w niej nie będzie jajek, to własnoręcznie Cię oskalpuję, a Twoją skórę przerobię na dywanik, który położę w salonie. – warknął Sam i podszedł do lodówki, otworzył ją i zmierzył wzrokiem wszystko, co tam było.
– Steve. – zaczął Buck.
– Czego?
– Nie umiesz sobie wybierać przyjaciół. I dziewczyn. Oboje są tak samo głupi.
– Pff! wypraszam sobie! – fuknęła Black i udając obrażoną nastolatkę, obróciła się tyłem do Barnesa.
– Ja też! – zawtórował jej ptaszek – Ja i Em jesteśmy super przyjaciółmi! – Mężczyzna oparł się łokciem o głowę Emilie, gdyż była ona za niska, by jego łokieć leżał na jej ramieniu. – Prawda, Em?
– A weź idź! – dziewczyna odepchnęła Wilsona od siebie i podeszła do Steve'a, a potem przytuliła się do jego ramienia.
– W takim razie idziesz po jajka, trzy tabliczki białej czekolady i cukier puder i waniliowy. – powiedział Sam i skrzyżował ręce na piersi.
Emilie westchnęła.
– Steve...
– Nie, Em. I tak idziesz po zakupy. – burknął mężczyzna.
Dziewczyna gwałtownie się od niego odsunęła.
– No wiesz co? – uniosła brwi do góry – Nawet ty nie trzymasz mojej strony? Ale ty, Bucky, trzymasz, prawda?
– Nie. Jak będziesz robiła zakupy, to kup śliwki. – westchnął brunet.
– Śliwki tu, śliwki tam, śliwkę na oku zaraz będziesz miał... – wyrecytowała Emilie i usiadła na szafce z butami, by nałożyć na nogi swoje czarne Conversy.
Niestety, ale jej wierszyk nie został jakkolwiek skomentowany.
Black po raz ostatni przyjrzała się swoim butom i smętnie ruszyła przed siebie. Będzie musiała przejść cztery kilometry, gdyż w takiej odległości był najbliższy sklep. Otworzyła drzwi i ujrzała mającego zamiar już pukać mężczyznę. Uśmiechnęła się krzywo. Jeśli on naprawdę myślał, że oulary załatwiły sprawę jego sekretnej tożsamości, to się grubo mylił.
– Witaj, Supermanie.
CDN
– By Spajderowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz