I
I
I
V
Emili dziarskim krokiem przechadzała się po korytarzach bazy wojskowej. Jako pni porucznik musiała chodź w małym stopniu wiedzieć, co gdzie jest. Raz po raz w drogę wchodzili jej nieznośni żołnierze, jednak dość szybko zaliczali spotkanie z zimną podłogą. Dziewczyna spojrzała na zegarek. 17:00. James i reszta wygranych miała przygotować na obiadokolację schabowego z ziemniaczkami i (nie) schrzanionymi buraczkami. Emili postanowiła, że dziś pobawi się w Magdę Gessler i będzie jednocześnie nie do wytrzymania, śmieszna i wulgarna. Właśnie szła na wojskową stołówkę, by sprawdzić jak tam z jedzeniem, gdy zatrzymał ją generał.
-O! Pni porucznik.-Powiedział tonem, jakby miał do niej jakieś zlecenie.-Mam nadzieję, że zagości pani przy stole razem ze mną i Dr Erskinesem.-Powiedział. Na ustach dziewczyny zagościł zakłopotany uśmiech. W prawdzie zamierzała siedzieć przy stole z Stevem i Buckym, ale skoro sam generał prosi...
-Przepraszam, ale miałam zamiar zjeść razem z moimi przyjaciółmi i raczej zostanę przy tej opcji...-Emili nie miała zamiaru wystawiać przyjaciół, dla jakiegoś generała i - szanowanego przez nią - Erskine'a. Odeszła pewnym krokiem, uznając rozmowę za zakończoną. Może to i wojsko, ale żołnierz bez własnego zdania... To nie żołnierz! To bezbarwny pion w rękach innego, wyszkolonego żołnierza, którym nie wiadomo co kieruje. Być może nieodparta chęć rządzenia wszystkim i posiadania nieograniczonej władzy? Tych najlepiej unikać... Dobra, generał na takiego nie wygląda z zewnątrz, ale tylko z zewnątrz, nie wiadomo, co jest wewnątrz... To tak jak z oknem! Latem wracasz do domu po paru dniach nieobecności, w twoim pokoju jest duszno, więc postanawiasz otworzyć okno. Niby wygląda zwyczajnie, a w blasku słońca jeszcze lepiej, jednak gdy już je otwierasz, z niego wypada armia obślizgłych larw... Emili omiotła wzrokiem wojskową stołówkę i odnalazła w niej siedzącego przy stole Rogersa. Niewiele myśląc poszła usiąść przy jego stoliku.
-Dobry, tu Sanepid na kontrolę.-Powiedziała i usiadła naprzeciwko chłopaka. (Gdyby wiedziała, że od 2016 roku Sanepid będzie nawiedzał szkoły zwykłych, roześmianych i chętnie kupujących słodycze "pod ladą" dzieci, zapewne nie mówiłaby o tym tak promienie...) Steve podniósł wzrok od blatu stołu, a na jego ustach zagościł lekki uśmieszek.
-A czy to ja powinienem się martwić?-Spytał zadziornym tonem.
-Nie, raczej kelner-kucharz Barnes.-Powiedziała Emili i wskazała ruchem głowy na Jamesa niosącego w stronę ich stoliku trzy talerze. Zupełnie nieświadomy odpowiedzialności, jaka wiąże się z podaniem dań, Bucky położył talerze przed nosami Sanepidu i Steve'a. Emili swoim sokolim wzrokiem przyjrzała się potrawie. Kotlet w panierce z dwoma ziemniaczkami i odrobiną buraczków z chrzanem. Talerz prezentował się może nie tak, jak w restauracjach w czasie oficjalnej kolacji, w czasie Kuchennych Rewolucji Magdy Gessler, jednak prezentował się całkiem całkiem. Steve również postanowił pobawić się w Sanepid i przyjrzeć się swojemu talerzowi. Niczego nieświadomy James ukroił sobie kawałek mięsa i wziął go do ust.
-Mam plamkę.-Stwierdził Steve po chwili przyglądania się swojemu daniu.
-Pokaż.-Powiedziała Em i nachyliła się nad stołem kompana. Barnes patrzył na to wszystko, jak na idiotyczny teatrzyk i zastanawiał się, co doprowadziło do tego, żeby zaprzyjaźnić się z takimi ludźmi...
-Rzeczywiście... A patrz na to, mój talerz ma ubytek. Ktoś może się nim zabić.-Powiedziała Emili, a Steve nachylił się nad jej talerzem.
-Rzeczywiście...-Mruknął.
-A wam co się stało? Przegrzaliście się, czy jak?-Spytał kozioł ofiarny.
-A to Ty nie wiesz? Zostaliśmy wcieleni do Sanepidu!-Na ustach Rogers od razu zagościł uśmiech i przybił pionę z swoją przyjaciółką po fachu. -Ała...-Syknął, gdyż siła, jaką Emili włożyła w ten mały gest, dla niej była czubkiem góry lodowej, a dla Steve'a Mount'em Everest'em i K2 razem wziętymi.
-Ciekawe, jak Ty to jutro zrobisz lepiej.-Zaśmiała się Eimili.-Pamiętasz, że przegrani robią jutro jajecznicę z cebulką i kromką chleba z masłem na jutrzejsze śniadanie? Wiesz... Ja i Bucky możemy się przyczepić do krzywo posmarowanego chleba...-Na ustach Emili zagościł wredny uśmieszek.
-Albo do za dużej ilości masła na metrze kwadratowym...-Dodał Barnes.
-Albo do surowego jajka... Wiesz, ja lubię takie ścięte na zero.
-Albo do...
-Jesteście okrutni.-Burknął Steve i walczył z swoimi mięśniami twarzy, by udawać naburmuszonego wtedy, gdy do mózgu docierał impuls o tym, z jakimi palantami przyszło mu się przyjaźnić...
-Piona!-Uśmiechnęła się Em i przybiła ją z Jamesem. Po pół godzinnym odpoczynku przyszedł czas na kolejne zadanie. Tym razem, wymarzony przez panią porucznik, park linowy! Na drzewach wisiały porozciągane liny i kawałki drewna, oraz inne przeszkody. Po prostu raj dla małp takich jak autorka, czy też Em. Co do reszty... Chyba spodziewali się czegoś innego. Dało się to poznać po ich smętnych minach i przewracaniu oczami. Emili nic sobie z tego nie robiła. To ona tu dowodzi i jej się mają słuchać. Zabawne, kochała robić to, czego sama by nie zniosła - rządzenie innymi.
-Tak więc mamy tu taki park, będzie liczony czas, w jakim to przejdziecie, osoby, które będą miały czas powyżej 30 minut, nawet o sekundę, będą zmywały po śniadaniu. Pan generał będzie wypuszczał was co jakiś czas. -Zarządziła pani porucznik Emili.
-Cooo...? To stanowczo za krótko!-Oburzył się jakiś mięśniak z tyłu szeregów.
-Niech ten, który to powiedział wystąpi z szeregu!-Warknęła White. Po chwili przed szeregiem stał łysy mięśniak z kozią bródką, jego wiek .na oko, wynosił 30 lat. I z takiego ładnego chłopaka, bo miał ładne rysy twarzy, może wpłynąć złe towarzystwo, lub problemy w domu...
-Mój drogi, jeśli będzie Cię gonił jakiś nazista, ewentualnie komunista, lub wygłodniały niedźwiedź w środku lasy, też będziesz błagał, żeby gonił Cię wolniej, hm?-Spytała wypłukanym z wszelkich uczuć tonem.
-No...-Jąkał się.
-Dziękuję, nie mam więcej pytań!-Przerwała mu-Barnes! Ty pierwszy, lecimy alfabetycznie.-Powiedziała i klasnęła w dłonie.
-To kiedy mam biec?-Spytał Bucky.
-Już biegniesz.-Powiedziała Emili z lekką ironią.
-Aha!-James najwyraźniej, co prawda z opóźnionym zapłonem, zrozumiał, że takie "KLASK" oznacza "START". Szybko wspiął się po drabinie na pierwsze z drzew i niczym Tarzan przeskakujący z gałęzi na gałąź, już wspinał się po rozwieszonych linach.
-Berdan!-Emili wywołała kolejną osobę i ponownie klasnęła w dłonie. Minęła jakaś godzina.
-Rogers!-Zawołała Emili i po dwóch sekundach klasnęła w dłonie. Steve pobiegł, ile tylko miał sił w nogach, jednak nie była to taka szybkość, jaką pokazali jego poprzednicy... Wspiął się po drabince i z trudem pokonał wiszące liny. Obok Emili znikąd pojawił się Bucky.
-Jaki miałeś czas?-Spytała dziewczyna.-Roston!-Wywołała kolejną osobę i klasnęła w dłonie.
-20:01:89.-Odpowiedział-Pobijesz?-Na ustach Barnesa pojawił się chytry uśmieszek.
-Pff! I to w maksymalnie 15 minut!-Powiedziała i obserwowała wspinającego się po linach mięśniaka.-Rues!-Wywołała kolejną osobę i jak zawsze klasnęła w dłonie.-Zastąpisz mnie i teraz Ty będziesz wypuszczał, ale dopiero, gdy poprzednia osoba będzie na końcówce lin.-Powiedziała Emili do Barnesa.
-Spoko, ale i tak nie pobijesz. Miałem jeden z lepszych czasów.-Mówił dumny z siebie Bucky.
-Ależ Ty napuszony...-Emili posłała mu wredny uśmieszek-James Barnes mnie zastąpi, bo był na tyle głupi, by wplątać się w zakład, który i tak wygram!-Krzyknęła do żołnierzy, a oni skupili na niej swój wzrok.
-Wredna jesteś.-Mruknął Barnes-Ale przegrany ścieli łóżko wygranego przez miesiąc!-Powiedział i klasnął.
-Dzięki za sprzątanie!-Krzyknęła Emili w czasie wspinania się na drabinę.
-Zobaczymy!-Usłyszała w tyle. Emili szybko chwyciła się jedną z lin i przeszła, kurczowo trzymając się górnej liny. Z łatwością wskoczyła na drzewo i przeskakując po gałęziach, co doprowadziło ją do rwącego, szerokiego strumyka i Steve'a, zastanawiającego się, co tu zrobić.
-Po prostu przeskocz.-Powiedziała Emili do chłopaka i sama w sarnim susie wylądowała na drugiej stronie. Steve spojrzał na nią, wziął rozpęd i przeskoczył nad strumieniem.
-Co Ty tu robisz?-Spytał.
-James założył się o to, że nie dam rady przejść toru w piętnaście minut, więc uświadamiam mu, że się myli. A obrazisz się, jeśli Cię zostawię?-Spytała przepraszający tonem.
-Nie, leć niczym wiatr!-Zaśmiał się Steve. Emili posłała mu wdzięczne spojrzenie i pobiegła (jeszcze nie opanowała umiejętności latania w stu procentach) przejściem wydrążonym w pniu, prosto na metę, by dostać darmową służbę. Gdy została ostatnia prosta, przebiegła ją niczym wiatr.
-No, pani porucznik, jeden z lepszych czasów. Nie najlepszy, aczkolwiek myślę, że załapała by się pani do pierwszej piętki. Otóż 15:02:06!-Pochwalił dziewczynę mężczyzna z miłym uśmiechem. Emili stała z miną: "Naprawdę?". Przecież to tylko dwie sekundy i 6 setnych! -A kto wypuszcza?-Spytał generał.
-James Barnes.-Burknęła Emili.
-Generale, Pani porucznik, deklaruję, że wszystkie osoby zostały wypuszczone!-Powiedział Bucky, który nie wiadomo skąd się tu pojawił (znowu) i posłał Emili triumfalny uśmieszek. Ta skarciła go wzrokiem mówiącym "Jeszcze to Ty, będziesz mi ścielił łóżka!" Po tej krótkiej wymianie zdań pani porucznik wspięła się na najbliższe drzewo i wypatrywała Steve'a, który zapewne przybędzie pod koniec... Po pewnym, nie oszukujmy się, długim czasie na polu widzenia pojawił się ledwo sapiący Steve. Po chwili przekroczył linię mety.
-38:98.-Powiedział generał.-Nie wiem, jaką karę wam zadała porucznik za słaby czas, ale na pewno Cię nie ominie.-Burknął. Zrezygnowany Steve westchnął i usiadł na kamieniu obok Barnesa. Emili zeskoczyła z drzewa i usiadła na trawie przed Buckym i Stevem.
-Wystawiliście mnie. Czuję się samotna.-Burknęła Emili. Steve i Bucky spojrzeli na siebie.
-Ty naprawdę masz siłę gadać?-Spytał zdyszany Rogers.
-Tak. To co jutro?-Spytała. Bucky nic nie mówił, a Steve zapewne zastanawiał się, jak ująć COŚ o czym chciał powiedzieć w słowa.
-Prosto z mostu.-Emili uprzedziła jego pytanie. Steve westchnął ciężko.
-A więc... Dr Erskines... Zapisał mnie do takiego programu, w którym tworzy się Super-żołnierzy...-Wymamrotał Rogers.
-O, brachu... Ale się wkopałeś...-Burknął Barnes, a Emili siedziała z otwartymi ustami i oczami jak pięciozłotówki.
-ŻE CO?!-Spytała Emili przeciągając "o".
-Eh... To co słyszysz... W domyśle miałaś jechać Ty, Erskines i generał...-Mruknął Steve.
-A ja?!-Oburzył się James.
-Wybacz, zostajesz sam...-Mruknął Rogers. Emili chyba dopiero teraz ogarnęła, o co chodzi.
-Czy jest możliwość, że tego nie przeżyjesz?-Spytała Emili drżącym głosem. Steve spojrzał na nią smutnym wzrokiem.
-Zawsze istnieje jakieś ryzyko...-Powiedział pół szeptem. Emili po chwili trawienia, usłyszanych dotychczas informacji, wcisnęła się na kamień pomiędzy Steve'a, a Jamesa.
-Zawsze robicie wszystko wbrew mojej woli.-Burknęła.
-Ej, będzie dobrze!-Powiedział James i objął dziewczynę ramieniem.
-Nie martw się, nikt nie ma zamiaru Cię opuszczać!-Powiedział Steve i potarmosił włosy Emili. To chyba miało utwierdzić ją w przekonaniu, że przeżyje. Coś mu nie wyszło, bo po tym "pocieszeniu" przez skórę dziewczyny przeleciał gwałtowny dreszcz, pod wpływem którego, nawet James zabrał rękę. Emili szybkim ruchem podniosła się z kamienia.
-Dobra, dreszcz oznacza, że za długo siedziałam! Idę zrobić kółko!-Powiedziała ochoczo Emili i pędem pobiegła do lasu. James i Steve przez chwilę milczeli.
-Nie było trzeba jej o tym mówić.-Powiedział Barnes. Steve milczał jak zaklęty.-Zawsze tak robi, gdy się czymś denerwuje. Martwi się o Ciebie.-Wyjaśnił.-Ej, Steve.-Bucky trącił chłopaka ramieniem.
-Boję się o nią.-Powiedział Steve głosem zimnym i wolnym od wszelkich uczuć. Emili biegła ciemnym lasem. Jej przyjaciel... Może umrzeć. Dopiero teraz, gdy znalazła się w głębi lasu, całkiem sama, bez żadnych świadków, mogła zrzucić maskę silnej i niezależnej dziewczyny, na rzecz płaczącego jak bóbr mopsa. Stanęła pod drzewem i zaczęła wyładowywać na nim całą swoją złość. Cały żal... Jej ręce z bólem wbijały się w korę starej sosny. Nogi też nie pozostawały bezczynne, gdy ręce się zmęczyły, cały czas kopała w drzewo w miarę swoich możliwości. Już trochę spokojniejsza Emili usiadła usiadła na kamieniu i przyjrzała się nocnemu, usłanemu gwiazdami niebu. Ciemno. Noc. Zapewne już jej szukają. Dziewczyna powoli podniosła się z kamienia i powolnym krokiem wróciła do bazy. Na paluszkach przedarła się do swojego pokoju i bezwładnie rzuciła się na łóżku. Zamknęła oczy, by tylko otworzyć je i zobaczyć, że już dzień. Szybko przeczesała włosy drucianą szczotką i pobiegła do przygotowanych już generała, Erskinesa i Steve'a. Cała trójka stała oparta o ścianę.
-Dlaczego mnie nie obudziliście?-Burknęła Emili, jednak odpowiedziało jej tylko echo jej własnego głosu.-W ogóle, która jest godzina?-Spytała. Erskines spojrzał na zegarek.
-12:02.-Powiedział. Oczy Emili powiększyły się do rozmiarów pięciozłotówek.
-Po cho...-Poprawiła się na "poważną" panią porucznik.-Dlaczego nie zostałam obudzona wcześniej?-Spytała. Cała wasza trójka spojrzała na Steve'a.
-Wszyscy wiemy, jaka jesteś wredna, gdy się czymś denerwujesz.-Burknął. Emili zacisnęła pięści.
-Aha, spoko, dzięki za szczerość!-Prychnęła i wyszła z pomieszczenia.
-A nie mówiłem?-Steve spojrzał na generała i wyszedł na zewnątrz. Po godzinnej drodze i godzinnym obgryzaniu paznokci samochód zatrzymał się przed laboratorium, w którym miał być przeprowadzony zabieg. Emili szła równo z Stevem.
-Będzie dobrze.-Powiedziała. Trudno było określić, czy to była zachęta dla Rogersa, czy dla niej samej. Steve uśmiechnął się lekko.
-Nie denerwuj się tak, nie umrę!-Szturchnął ją łokciem między żebra.
-A skąd wiesz?-Spytała. Ponownie nie otrzymała odpowiedzi. Echo chyba ją lubi... Emili i generał mieli podpierać ścianę (tak prowizorycznie, żeby się nie przewróciła). Na środku pomieszczenia stała wielka kapsuła, do której prawdopodobnie miał wejść Steve... Przy jakimś panelu sterowania stał mężczyzna z wąsem. Kapsuła nie wyglądała na jakąś "bez bólową". Na samą myśl, co może się tam dziać podczas eksperymentu, ciało Emili obleciał zimny dreszcz niepokoju. Jej ręce trzęsły się jak najęte, a Steve spokojnie sobie wchodził do tej całej kapsuły. Czy on się tym w ogóle przejmował? Emili spojrzała na swoje paznokcie. Szlag. Nie miała już czego obgryzać. Po paru sekundach w kapsule z jej środka dało się słyszeć krzyk, który narastał z każdą sekundą.
-Wyłączcie to.-Krzyknęła Emili, jednak nikt nie zareagował.-Wyłączcie to!!!-Krzyknęła, ile miała sił w płucach. Miało to zabrzmieć władczo, jednak bardziej przypominało to krzyk ujadającego yorka.
-Nie! Wytrzymam!-Krzyknął Steve z kapsuły. Erskines stał przy panelu sterowania i mruczał coś pod nosem. Krzyk Steva osiągnął maksymalną ilość decybeli i... Nagle umilkł. Serce Emili waliło jak młot. Drzwi od kapsuły otworzyły się i wyszedł z niej Steve wyższy o co najmniej pół metra i niewyobrażalną ilością muskułów. Był bez koszulki, co jeszcze bardziej kusiło Emili na przyglądanie się jego ciału. Po dosłownie sekundzie zrozumiała, że zachowuje się jak jakiś zboczeniec. Otrząsnęła się, zamknęła na chwilę oczy i zobaczyła Rogersa już w koszulce. Nie myśląc o tym, że "pani porucznik nie wypada" pobiegła do chłopaka i skoczyła na niego.
-Umarłem?-Spytał i przytulił Małą Morderczynię.
-Nawet mnie nie drażnij.-Syknęła i jeszcze bardziej wtuliła się w tors Steve'a. Tą kipiącą słodkością chwilę przerwały dwa niespodziewane strzały i krzyk zebranych wewnątrz ludzi. Emili w mgnieniu oka dotknęła nogami ziemi i rozejrzała się po pomieszczeniu. Na podłodze pół martwi leżeli generał i Erskines. Emili postanowiła chociaż spróbować odratować generała, a Steve Erskinesa. Generał krwawił z piersi. Prosto z serca. Dziewczyna przeklęła pod nosem i oderwała kawałek rękawa z swojego munduru.
-Emili...-Wysapał generał.-Na łożu śmierci, ale i tak, mianuję Cię moim następcą. Panią generał White.-Wysapał.
-Nie będzie żadnej generał White! Pan zostanie generałem!-Krzyknęła. Mężczyzna nie wydawał żadnych oznak życia. Emili sprawdziła puls. Nie żył. Zamknęła mu oczy i rozejrzała się w poszukiwaniu mordercy. Steve najwidoczniej już go namierzył, bo biegł po schodach za jakimś mężczyzną. Był szybszy. DUŻO szybszy. Emili pobiegła za nim i mordercą. Wybiegli na ulicę. Morderca przeskoczył przez barierkę i spadł poziom niżej. Emili szybko przerzuciła nogi przez metalowe pręty i upadła na worki do śmieci. Kątem oka zauważyła Steve'a biegnącego za mordercą w linii prostej. Nie mogła przegapić wyścigu, więc szybko pozbierała się z worków i pognała za nimi. Nie zdążył na najlepsze, bo nie oszukujmy się, Steve i morderca na rowerze byli od niej co najmniej dwa razy szybsi.
-...odetnij jedną głowę, a w jej miejscu pojawią się dwie kolejne!-Powiedział morderca i wyzionął ducha. Sławne powiedzonko Hydry. Grupy, która uważa, że ludzie nie zasłużyli na wolność i należy im ją odebrać. Erskines ich zdradził, więc go zabili. A generał... Jak się napatoczył, to nie zaszkodzi... Dobra, może i Emili szanowała Dr Erskinesa, ale nie można zdradzać własnej grupy. Nie ważne, czy to Hydra, czy wojsko... Wdepnąłeś w to bagno? Musisz je przejść, a nie tchórzliwie cofać się do brzegu i pól elizejskich...
-No to mamy problem...-Westchnął Steve, a Emili nie odpowiedziała. Ten mężczyzna był tam. Był przy eksperymencie. Był człowiekiem z otoczenia Erskinesa, a go zdradził... Przez głowę Emili przelatywała tylko jedna myśl:
-Ciekawe, ile zdrajców ona szkoli...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz