czwartek, 19 maja 2016

Inna #18

I
I
V

Emili i Steve w milczeniu wrócili do laboratorium pełnego trupów i śmierci panoszącej się na każdym kroku. Przy biurku siedział Howard Stark i sporządzał jakieś notatki.
-O! Witam, panie Rogers, panno porucznik White.-Przywitał się mężczyzna.
-Emili wystarczy.-Rzuciła dziewczyna.
-O co chodzi?-Spytał Steve. Howard rozejrzał się po pokoju.
-Jak pan wie, tylko doktor Erskine znał skład tego serum, którym stworzył... To.-Zmierzył Steve'a od góry do dołu wzrokiem.-Dlatego tylko twoje DNA, Steve, mogłoby pomóc odnowić projekt.-Dodał. Steve uniósł wzrok do góry, jakby rozpatrywał. czy ta decyzja na pewno należy do słusznych.
-Dobrze, zgadzam się.-Rzekł Rogers. Na twarzy Howarda pojawił się promienny uśmiech.
-To wspaniale! Zapraszam na salę, a później do pułkownika. Chciał z panem o czymś porozmawiać.-Howard zniknął w sąsiednim pomieszczeniu, a Steve powędrował za nim. Emili usiadła na stojącym nieopodal stołku i zastanawiała się, co robić, gdy nie ma się co robić. Wypadło na polerowanie swojej broni. Jej dwa ulubione, kieszonkowe pistolety i nóż do rzucania. Broń długodystansowa najlepsza! (Nie zgadzam się, ale ok.) Przez przypadek usłyszała rozmowę dwóch pielęgniarek.
-Ale on jest boski...-Rozczulała się jedna.
-No... I te muskuły!-Druga wydała z sieibe strasznie wysoki pisk.
-Ach, ile bym dała, żeby być na miejscu tej całej... Jak się nazywała? Emili?-Spytała pierwsza.
-Emili-srili. W ogóle wydaje mi się, że Stevek jest od niej uzależniony... Emili to, Emili tamto... A ten ich przyjaciel, Barnes, dostał misję, tak?-Spytała kobieta, a druga potaknęła ruchem głowy.
-Ale też jest niezły...-Rozczulała się.
-Nie, Steve'uś lepszy...-Westchnęła ta druga. Emili chciało się śmiać. Nie dość, że zachowywały się jak Fan girl, to jeszcze bezczelnie ją obrażały i wydawały z siebie denerwujące dźwięki... Tego nie można tak zostawić...
-Ej...-Powiedziała głośno Emili, a te dwie zwróciły się w jej kierunku.-Żałujecie czasem, że fajni faceci to albo geje, albo są zajęci?-Spytała. Pielęgniarki spojrzały na siebie, a następnie na nią.
-Co chcesz przez to powiedzieć?-Spytała jedna. Emili uniosła brwi do góry.
-To wy nie wiecie? Ale dobra, jak komuś wygadacie, to...-Kulka wbiła się w sufit.-Bo... James i Steve... Są razem.-Wyszeptała White. Pielęgniarki w osłupieniu stały i analizowały sytuację.
-A-a Ty... Jaki masz w tym udział?-Spytała któraś.
-Ja? Nic. To moi dobrzy przyjaciele i obiecałam im milczenie. Mam nadzieję, że nikomu o tym nie powiecie...-Mruknęła. Z pomieszczenia obok właśnie wyszedł Steve i Howard. Pielęgniarki przyglądały się Rogersowi, jak jakiemuś odludkowi.
-Steeeveeee!-Emili podbiegła do chłopaka.-Te dwie robią z Ciebie i Bucky'ego homosów!-Emili pociągnęła go za rękawek T-Shirta.
-Czekaj, czekaj... Że za kogo nas biorą?-Spytał Steve nie bardzo ogarniając rzeczywistość.
-No za gejów! Ciebie i Bucky'ego! Zaraz i mnie do tego trójkąta wstrzelą... -"Oburzona" Emili skrzyżowała ręce na piersi. Stark zrobił się cały czerwony na twarzy.
-Dziewczyny! Co to ma być?! Nie możecie rozpowiadać plotek, o samym Kapitanie Ameryce!-Warknął Howard.
-Po pierwsze, o jakim Kapitanie Ameryce, po drugie, o Byckym i o mnie już mogą, tak?-Emili skrzyżowała ręce na piersi.  Steve objął ją ramieniem i mruknął.
-Powiem Ci, jak opuścimy to...-Nie dokończył, bo Emili musiała wcisnąć swoje trzy grosze.
-Posra...
-JĘZYK!-Krzyknął Steve. jednak na dziewczynie nie sprawiło to wielkiego wrażenia.
-Ne.-Dokończyła. A jak wyjdziemy, to mi wszystko opowiesz. I James pod naszą nieobecność poszedł rozpier...-Znów nie dokończyła.
-Cicho bądź, bo się zdenerwuję...-Mruknął Steve.
-Już tego nie zrobiłeś?-Emili wzruszyła ramionami-Pa Howard!-Rzuciła wychodząc.
-No, do zobaczenia.-Odpowiedział za nią Stark.-E... To pa, Steve.-Stark też zniknął w jakimś innym pomieszczeniu. Pielęgniarki nadal wlepiały w Steve'a swoje okrągłe i zieloniutkie oczęta.
-Możecie się tak na mnie nie patrzeć?-Burknęła ofiara prześladowania i poszła w ślad za panią generał. Po wyjściu z budynku Steve rozejrzał się na około i poczuł, jak coś lekkiego skacze mu na plecy. Myślał, że to jakiś pająk, dlatego po prostu uderzył w niego rękom, a tu BUM! Jakieś włosy.
-Ała... STEVE! Co Ty mnie za pająka bierzesz?!-Warknęła Emili i usadowiła się jeszcze wygodniej.
-Mamo, to Ty...-Westchnął chłopak.
-Nie jestem twoją matką, a teraz mów, co za Ameryka?
-Taki kontynent, właściwie dwa. Język w nim panujący jest zbliżony do angielskiego, jednak zaszły małe zmiany.-Na twarzy chłopaka pojawił się mimowolny uśmiech.
-Ale serio, jaki Kapitan Ameryka?-Emili położyła głowę na włosach Rogersa.-Miałeś szampon kokosowy. I sprawdzimy, co potrafisz. Biegnij niosąc mnie i jednocześnie opowiadając, co za Kapitan.
-Z tym szamponem to bingo. Była ostatnia sztuka.-Steve zaczął szybko biec, a co najdziwniejsze, jego oddech nie nie wskazywał, że to go jakoś męczy.-A pułkownik wymyślił, że będę sobie paradował w niebieskich rajstopkach z tarczą i śmieszną czapką, jako Kapitan Ameryka.-Powiedział. Emili z śmiechu zaczęła turlać się po plecach chłopaka.-Co w tym śmiesznego?-Spytał Steve z wyrzutem.
-Cześć, jestem Kapitan Ameryka, - maskotka propagandowa w rajstopkach i z śmieszną tarczą!-Zaśmiała się Emili.-Ale nieźle biegniesz.-Faktycznie, już prawie przebiegli 1\4 trasy do obozu.-A ja i Bucky będziemy twoimi przydupasami! A propo, Bucky wyjechał sobie na misję do Włoch i... Zapewne nasz obóz też się tam przeniesie. Ale bądź z Barnesa dumny, dostał chłop własny oddział!
-Coś grubszego?-Spytał Steve.
-Nie wiem! Wtedy jeszcze stary generał rozdzielał zadania, ale wysadzenie fabryki Hydry, czy coś w ten deseń...
Reszta drogi przebiegła w milczeniu. Jakoś trudno było znaleźć odpowiedni temat do rozmowy... Pogoda już zanudzała... Niestety. Gdy Steve przekroczył bramę obozu, od razu podleciał do niego tłum gapiów.
-Łał... Ale masz mięśnie!
-WOW!
-Ale on jest cudny...
-Moje marzenie!
-Też tak chcę!
-Ludzie, ogarnąć DOWNY!-Emili postanowiła zakończyć tę szopkę.-Ma większe mięśnie. I co? Przecież połowa z was też ma mięśnie!-Zadrwiła dziewczyna i poszła do swojego namiotu.
~Parę dni później~
(Obóz w między czasie przeniósł się do Włoch)
Na zapleczu można było usłyszeć chichot pani generał.
-Możesz ze mnie nie lać?-Burknął Kapitan Ameryka, czyli Steve.
-No przepraszam, ale nie mogę się opanować, gdy widzę mojego przyjaciela w rajstopkach i śmiesznym hełmie...-Znowu się zaśmiała.
-Dzięki.-Steve szybkim korkiem wyszedł na scenę, do tańczących jasnowłosych tancerek. Tam wygłosił swój monolog i dostał aplauz od dwunastolatków... Tak z paroma innymi występami. Jednak w końcu przyszedł ten najgorszy - przed wojskiem.
-To kto ze mną idzie nakopać Hitlerowi?-Spytał Steve.
-Kapitanie! Możesz mnie cmoknąć w dupę!-Krzyknął jakiś mięśniak i ściągnął spodnie.
-Chcemy tancerki!-Wrzeszczał drugi. Stojąca za kurtyną Emili chowała głowę w rękach. Czy tych rekrutów naprawdę coś boli?! Nie mogła pozwolić, żeby jej przyjaciela tak bezczelnie obrażano! Pewnym krokiem wyszła na scenę, a po widowni rozniósł się wiwat, który szybko zgasiła strzelając parę razy tuż obok głów tutejszego kretynizmu.
-Emili co Ty...-Szepnął do niej na stronie Steve.
-Daj mi mikrofon.-Zarządziła, Kapitan spoglądał to na nią, to na mikrofon.-Dobra, sama sobie wezmę.-Emili podeszła do urządzenia i chwyciła je w rękę.-A teraz niech powstaną Ci, którzy mają Kapitana Amerykę za idiotę!-Krzyknęła, a powstała cała widownia.-Słodko. Tylko tyle. Zbiórka za minutę na błoniach!-Krzyknęła, odłożyła mikrofon i razem z Stevem zniknęła za kurtyną.
-Em, co Ty wyrabiasz?-Warknął Rogers i ściągnął maskę.
-Gdzie wolałbyś och widzieć? Na zaminowanym polu, czy w pierwszym szeregu?-Spytała i odłożyła swoją czapkę na półkę.
-Że... Nie, nie poślesz ich na śmierć!-Steve przeklął pod nosem.
-Po pierwsze język. Po drugie, chyba jasno postawiłam warunki: Paszoł won od moich przyjaciół.-Emili zaczęła notować coś w swoim notatniku. Oboje weszli do pustego przedziału.
-Dobra, szanuję to, co dla mnie robisz... Jednak będę się źle czuł z tym, że przeze mnie zginą ludzie! Przecież oni mają rodzinę i dzieci!-Rogers zatrzymał się, a Emili przeszła parę kroków dalej, by zawrócić i stanąć tuż przed nosem Steve'a. Teraz naprawdę czuła się niska. Rogers przewyższał ją o głowę.
-To ty się nie znasz na dzieleniu oddziałów. Ten  był stworzony z bezdzietnych singli po śmierci rodziców.-Dziewczyna uniosła głowę, żeby spojrzeć Steve'owi w oczy.-Najgorsi z najgorszych. Nawet w Hydrze takich nie mają.-Dodała.
-Ale Em... Ty nie możesz...-Rogers przyciągnął dziewczynę do siebie i namiętnie złączył ich usta pocałunkiem. Ich chwila rozkoszy trwała, dopóki nie przerwało jej głośne chrząknięcie pułkownika. Normalka. Zakochani oderwali się od Ciebie i jak na musztrze stanęli na baczność.
-Rozumiem, więzi ludzkie i tak dalej, jednak chciałbym państwa powiadomić... Że państwa przyjaciel, James Buchanan Barnes, na 90% został zamordowany podczas ostatniej misji polegającej na zniszczeniu bazy Hydry... Najszczersze kondolencje.-Jego głos chyba na to nie wskazywał... Steve stał jak słup soli, a oczy Emili zaskrzliły się, a następnie przyjęły groźny wygląd.
-Dlaczego nie byłam o tym wcześniej powiadomiona?!-Warknęła i podeszła do mężczyzny.-Jestem od pana wyższa rangą i chcę być powiadomiona o wszystkim!-Krzyknęła.
-Przepraszam, pani White, jednak biorąc pod uwagę pani emocjonalność, braliśmy pod uwagę dobro zespołu.-Pułkownik uniósł ręce na wysokość klatki piersiowej.
-Czyli jestem nienormalna, tak?! To pan jest nienormalny!-Krzyknęła dziewczyna i szybkim krokiem przekierowała się do obozu. Steve przechodząc obok pułkownika, zmierzył go lodowatym wzrokiem.
-Pakuj manatki, Steve.-Doszło do jego uszu, gdy tylko odsłonił namiotową płachtę. Ujrzał Emili naciągającą na siebie przydużą, męską, skórzaną kurtkę,a pod tym swój mundur terenowy. Jej pas zdobiły dwa pistolety, a przy opaskach na rękach wisiały nożyki do rzucania.-Idziemy odbić Bycky'ego.-Dziewczyna ostatnim ruchem naciągnęła rękaw kurtki.-Znam świetnego pilota.-Dodała.
-Jasne,-Steve zniknął na parę sekund w sąsiednim pomieszczeniu z dwoma hełmami. Jeden sam ubrał, a drugi naciągnął na głowę pani generał.
-Za duży, ale kit. Do Howarda marsz!-Obydwoje biegiem pognali do budynku, w którym zazwyczaj działał Stark - Laboratorium.
-Stark! Podwieziesz nas samolotem do tej siedziby Hydry, do której został posłany oddział 107.-Zarządziła Emili. Howard podniósł na nią wzrok i wyprostował się.
-Najszczersze...-Zaczął.
-Samolot.-Warknął Steve.
-Dobra, dobra.-Stark machnął ręką i pokierował się do hangaru, z którego parę chwil później wylatywali jednym z najnowszych samolotów. Droga nie była trudna, jednak męcząca i milcząca. Nikt podczas niej nie odezwał się nawet słowem. Samolot właśnie krążył nad terenem należącym do Hydry.
-Wiecie, że ot misja samobójcza?-Odezwał się Howard. Steve pokiwał głową.
-Warto zaryzykować.-Rzucił, a drzwi od samolotu otwarły się. Steve chwycił za spadochron, a drugi podał swojej szefowej.
-Poradzisz sobie?-Rzuciła Emili do Starka.
-Zawsze i wszędzie!-Howard uśmiechnął się łobuzersko.
-Kończcie te pogaduchy, czas wyskakiwać.-Pogonił ich Rogers i wraz ze swoją tarczą wyskoczył z samolotu. Emili ostatni raz zaczerpnęła zatęchłego powietrza i poszła w ślady Kapitana. Lot nie był straszny. Wylądowali w lesie. Ich spadochrony zatrzymały się na koronach drzew.
-To jak? Ty lewo, ja prawo?-Spytał Steve. Emili pokiwała głową na znak zgody.
-Uda nam się.-Wypaliła i pobiegła wprost na lewe wejście do obozu  Hydry.

CDN

-By Spajderowa

Tak, wiem, że krótkie. Moja wina, moja wina, czasu wina, fabuły wina, moja wina. Były opóźnienia, jednak lepiej późno niż wcale ;) Następna część w weekend! 3majcie się i papa!

1 komentarz: