Ty=23 lata, Alli Hayes, 13.10
Twoja matka= Emili White (Panieńskie) i WTEDY 22 lata.
Pozostali=24 lata (oprócz Starka, on już ma 25.)
Wąskie uliczki Nowego Yorku. Wczoraj dostałaś wypis z szpitala i w związku z tym, że zostałaś wcielona do Avengers, musiałaś zakupić sobie nową broń. Weszłaś do swojego ulubionego sklepu z nożami o przyzwoitych cenach. (Jakby ceny miały Cię obchodzić...) Dawno nie widziałaś takich pięknych noży... Czarne, srebrne i złote - twoje kolory. Wypadło na dwa motylkowe i jeden kuchenny. Ludzie mówią, że tylko postacie z creepypasty walczą nożami kuchennymi (+ autorka) i są beznadziejną bronią... Twoim zdaniem (i moim też) są najlepsze. Szybkie, uniwersalne, ładne i można je nazwać. (Ja mam Mietka i Brunchildę... Jak macie własne, nazwane noże to się pochwalcie w komentarzu... Jestem dziwna ;-;) Swojego nazwałaś Jerolchim - oryginalnie i ładnie. Postanowiłaś zahaczyć jeszcze o broń palną. Nie pogardziłabyś blasterem a'la Han Solo. (Mieczem świetlnym też nie, ewentualnie różdżka.) Szukałaś czegoś małego, pojedynczego, wygodnego i z zabójczym zasięgiem. Padło na pistolet najnowszej generacji z nabojami od Stark Industries. 10 kulek. Nieźle. Położyłaś na ladę sklepową 500$ i wyszłaś. Nałożyłaś ciemne okulary i postanowiłaś skorzystać z udogodnień miasta i zachaczyć o Super-cafe. Podobno wprowadzili gorącą czekoladę z lodami miętowymi i bitą śmietaną. Kochałaś miętę, więc nie miałaś zamiaru przegapić takiej okazji. Za ladą stała czarnowłosa kobieta.
-Czekoladę z lodami miętowymi proszę.-Powiedziałaś i położyłaś na stole 10$.
-Zaświadczenie, że jesteś super-bohaterką...-Powiedziała kobieta i zaczęła robić twój deser.
-Naprawdę?-Powiedziałaś z poker facem na twarzy. Kobieta spojrzała na Ciebie.
-Sorry, taki proces. Wiem, że jesteś Inna, ale zrozum.-Posłała Ci przepraszające spojrzenie.
-Nawet dla starej klientki?-Spytałaś.
-Sorry, nowy szef, trzeba się pokazać z dobrej strony.-Westchnęła i polała twój deser polewą czekoladową.
Westchnęłaś i wyciągnęłaś z torebki swoje noże, Jerolchilma i maskę. Kobieta spojrzała na twoje wyposażenie i postawiła przed tobą deser. Wzięłaś swoje zabawki i deser, i usiadłaś przy wolnym stoliku. Spojrzałaś na swoją czekoladę. Szlag. Nie zabrałaś łyżeczki. Musisz się cofnąć. Smutecek. Odwróciłaś się o 180° i poszłaś po łyżeczkę. Po drodze wpadł na Ciebie umięśniony, niebieskooki blondyn.
-Jeses! Sory!-Powiedział.
-E... Jezus? Spoko! Mogę być i Jezusem!-Powiedziałaś i sięgnęłaś po łyżeczkę.
-Czekaj, czekaj... To Ty jesteś tą sławną, wredną ironią w Avengers?-Spytał.
-Już o mnie plotkują? Typowe...-Wzruszyłaś ramionami-Ale tak, a co?
-W takim razie będziemy razem pracowali!-Uśmiechnął się.
-Jej. Ale miło by było, gdybym mogła dowiedzieć się jak się nazywasz, skoro tyle o mnie wiesz...-Powiedziałaś.
-A, jasne, Steve Rogers, Captain America, Inno.-Powiedział.-Może usiądziemy?-Zaproponował i spojrzał na stolik z twoim deserem.
-No, jasne.-Powiedziałaś i usiadłaś przy stoliku, a Steve obok Ciebie.
-Kogoś mi przypominasz...-Zamyślił się. Uniosłaś brwi do góry. Skąd on niby miał Cię pamiętać.
-A! Już wiem, taką Emili White, nie masz prawa znać...-Westchnął.
-Cze, czekaj... Taką, co w czasie drugiej wojny światowej (Mówiłam, że nagięłam czasoprzestrzeń?) malowała Hitlera na murach?-Zachłysnęłaś się bitą śmietaną.
-Skąd wiesz?-Steve wydawał się na zdezorientowanego.
-No tak się składa, że to moja matka.-Skrzyżowałaś ręce na piersi.
Rogers spoglądał na Ciebie zdezorientowanym wzrokiem.
-Tak więc ja i Em... To znaczy twoja matka, byliśmy przyjaciółmi. Takimi na śmierć i życie... -Otrząsnął się z chwilowego szkou. (I właśnie teraz od tego momentu będą toczyły się dwie historie. Jedna będzie pisana w 2 os. a druga w 3 os. Ponadto to co dzieje się teraz, w siedzibie Avengers, będzie wydzielone tym znakiem: * , gdyż gdyby to nie było podzielone, to wszyscy byśmy się pogubili. Ja też.)
-Idą?-Spytała dwudziesto dwu letnia dziewczyna o jasnobrązowych włosach i prawie, że czarnych oczach. Blond włosy chłopak marnej budowy wyjrzał zza narożnik.
-Nie, czysto!-Powiedział. Dziewczyna po raz ostatni pociągnęła pędzlem i odeszła parę kroków obejrzeć swoje dzieło. Karykatura Hitlera z różową kokardką i czerwoną szminką na ustach groźnie spoglądała na swoją twórczynię.
*-Czyli to z tobą moja mama rysowała tego Hitlera... Była święcie przekonana, że nie żyjesz i to zapewne przez to płakała nad tym "Grobem Nieznanego Żołnierza"!-Olśniło Cię. Mężczyzna podniósł na Ciebie swoje jasnoniebieskie oczy.
-Ona myślała, że umarłem?!-Z jego tonu głosu nie dało się jednoznacznie wywnioskować, czy jest załamany, czy bardziej wkurzony na świat.-Jak to zniosła?-Spytał. Na twoich ustach pojawił się nikły grymas smutku.
-Na pewno nie tak, jakbyś sobie tego życzył...-Mruknęłaś.
-I po co ja zasypiałem na przeszło 70 lat?!-Uderzył pięścią w ramę fotela.
-Jak Ty... Jak?!-Spytałaś nie ogarniając rzeczywistości.
-No właśnie Ci opowiadam.-Mruknął.*
Chłopak zerwał kartkę wiszącą na murze i przeczytał jej zawartość.
-Jest kolejny nabór. Idziemy?-Spytał.
-Po co?-Dziewczyna otrzepała ręce-Jak i tak nas nie przyjmą...-Powiedziała.
-Emili, jesteś człowiekiem małej wiary. Przecież Ty masz predyspozycje! Bijesz się jak mało kto, jesteś pyskata, lojalna...-Wymieniał.
-Steeeeeve! Po ch****ę mi tak słodzisz? Przecież wiesz, że ja tego nie znoszę... A, i przy okazji, podziękuj moim rodzicom, że zmarli na zawał i byłam w domu dziecka, gdzie panował bród, smród i salmonella.-Powiedziała.
-Języczek.-Chłopak skrzyżował ręce na piersi.-Ale jak się nie zgodzisz, sam Cię zaciągnę!-Powiedział pewnym siebie głosem. Emili roześmiała się.
-No bardzo proszę! A co do języka, sam prowokujesz!-Wzruszyła ramionami. Chłopak pewnym krokiem podszedł do niej i pociągnął ją za rękę, jednak ona, mimo swojej kościstej budowy i niskiego wzrostu, ani drgnęła.
-Dobra, nie męcz się. Pójdę...-Mruknęła po chwili nieudanych prób Rogersa i ruszyła ku najbliższej klinice. Zaskoczenie? Żadne! Znowu "NO". Em i Steve w milczeniu kroczyli ulicami New Yorku. Na placu głównym odbywała się jakaś impreza. Hovard Stark prezentował latający samochód przyszłości. Niby nic wielkiego, bo znowu pojazd utrzymał się w powietrzu zaledwie parę sekund... W nozdrza dziewczyny uderzył słodki, znajomy zapach.
-Czy Ty czujesz to co ja?-Spytała pełna nadziei. Steve powąchał powietrze.
-Spaliny? Tia...-Mruknął i kopnął leżący na ziemi kamień.
-Nie spaliny!-Powiedziała ciemno oka i zniknęła w tłumie. Steve westchnął ciężko i usiadł na murku. Łapał każdy dźwięk i zapach. Nie wiadomo, czy za rok, może za dwa, to wszystko będzie jeszcze tutaj stało... Może się okazać, że zostanie sam proch i piach. Obok niego na murku usiadł ciemnowłosy chłopak, w mundurze wojskowym i do tego otoczony haremem lasek - Spełnienie nikłych marzeń Steve'a. Super.
-Dobry, jak tam?-Spytał-Jesteście już razem?-Barens wymownie pomachał brwiami.
-Wiesz co? Przymknij się. Ja i Em jesteśmy TYLKO przyjaciółmi.-Bronił się Steve. To szczera prawda, nic nigdy między nimi nie zaszło i nie zajdzie. Chyba... Takie pytania tylko marnują czas i energię.
-Jeszcze!-Zaśmiał się przyszły żołnierz i posłał Steve'owi kuksańca między rzebra. Przez tłum przedzierała się Em z watą cukrową.
-Daj!-Powiedzieli siedzący do dziewczyny jednocześnie i wyciągneli ręce w stronę waty cukrowej.
-Ej! Wy szczypiorki złe!-Zaśmiała się i usiadła obok Steve'a.-Są nabory do wojska. Znowu. Idziemy?-Zaproponowała White.
-Czekaj, czekaj... ONA proponuje wzięcie udziału w naborach?! WOW! Święto!-James zaczął klaskać. Em uśmiechnęła się krzywo.
-To idziemy?-Ponowiła pytanie. Steve zeskoczył z murku i poszedł w stronę kliniki, w której się tym razem odbywały.
-Czyli tak?-Spytała pełna nadziei Emili, Steve nie zawrócił, czyli tak.-Masz i się ciesz.-Podała watę ciemnowłosemu i pobiegła za Stevem.
-Tylko nie róbcie niczego głupiego!-Usłyszeli za sobą.
-Nie obiecujemy!-Krzyknął Rogers i wyrównał z nią krok. Doszli do prowizorycznej kliniki. Na ścianach widniały plakaty reprezentujące nabór do wojska, a wzdłuż ściany stały oddzielone białymi prześcieradłami "gabinety".
-To się rozdzielamy...-Westchnął Steve.
-Nie mów, że będziesz tęsknił!-Zaśmiała się Emili.
-Za tobą? Nigdy!-Również się zaśmiał i zniknął w sąsiednim korytarzu. Westchnęła ciężko i poszłaś przed siebie. Gdzieś w połowie korytarza rozpoczynała się dłuuuga kolejka. Emili przeklęła pod nosem i stanęła za słomianowłosym, wysokim chłopakiem, zapewne młodszym od niej. Chłopak odwrócił się w jej stronę.
-U... Dziewczyna zaciąga się do wojska, będziesz jako...-Nie dokończył swojego imponującego głupotą monologu, bo oberwał prosto "tam gdzie najbardziej boli" z kolana.
-Może na przyszłość ogranicz swój język do "jestem głupim słabeuszem, który boi się dziewczyny."-Na jej ustach zagościł wredny uśmieszek. Chłopak najwidoczniej się wkurzył, bo wstał do pozycji stojącej, chwycił Emili za nogę i podrzucił. Marne jego starania, gdyż w powietrzu zrobiłaś pół obrót i jedną nogą kopnęłaś go w kark. Chłopak pod wpływem uderzenia zawył z bólu i upadł na ziemię.
-Nadal zostajesz przy swoim?-Zadowolona z swojego wyczynu Em otrzepała ręce. Cała kolejka zamilkła.-Co? Boją się chłopcy? Ojojoj...-Zaśmiała się. Przez tłum przedzierał się starszy mężczyzna. Podszedł do jedynej w tym gronie dziewczyny
-Chciałbym z tobą porozmawiać... Ale może opuścimy tą kolejkę?-Zaproponował.-Dr Erskines.-Dodał.
-Ale ja tu stoję.-Powiedziała Emili i skrzyżowała ręce na piersi. Mężczyzna pokiwał głową.
-Ja właśnie w tej sprawie.-Powiedział i wyszedł z kolejki, a Emili ,po chwili wahania, za nim.
-Pani przyjaciel mówił co nieco o pani. Podobno jest pani świetną, lojalną i wyszczekaną wojowniczką.-Pochwalił ją i wziął jej akta. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. No cóż, takie słodzenie ma jednak swoje plusy... Erskine chwycił pieczątkę i przybił jedno słowo. "YES". Em mogłaby skakać ze szczęścia, gdyby nie to, że przyszłej wojskowej nie wypada.
-Am... Dziękuję... Nie wiem co powiedzieć...-Ucieszyła się.
-Najlepiej nic nie mów, tylko podziękuj przyjacielowi. Stoi przy wyjściu.-Uśmiechnął się miło. Em odwzajemniła uśmiech i pognała do drzwi wyjściowych, o które stał oparty Steve.
-Dzięki, dzięki, dzięki, dzięki!!!-Powiedziała rzucając się na szyję chłopaka.
-Uważaj, bo mnie udusisz!-Zaśmiał się Rogers i potarmosił Emili po włosach. Następnego ranka przyjechał po was "autobus" napakowany rekrutami do wojska. W milczeniu wsiedli do pojazdu i zajęli swoje miejsca w autobusie.
-Uu.... Dziewczyna do wojska! Ciekawe po co...-Podśmiewali się rekruci.
-Lepiej opanujcie dzioby, bo tam stoi kolega, który miał z nią wczoraj do czynienia.-Steve wskazał ruchem głowy poszkodowanego miodowowłosego jegomościa.
-A Ty co?-Zaśmiał się jakiś mięśniak-Żadnego pożytku z takimi słabeuszami!-Po pojeździe rozniósł się śmiech mięśniaków. Emili to naprawdę irytowało. Ją sobie niech obrażają do woli, ale od jej przyjaciół ręce z daleka. Niewiele myśląc usiadła na kolanach mięśniaka, a swoje nogi położyła na kolanach sąsiada.
-Skarbie!-Powiedziała i schwyciła twarz mężczyzny w swoje ręce. Jemu najwidoczniej coś się skojarzyło, bo na jego ustach zagościł łobuzerski uśmieszek, a w oczach coś błysnęło.-Mnie obrażaj sobie do woli, mnie to nie obchodzi, ale... Paszoł won od moich przyjaciół!-Syknęła i zatopiła paznokcie w policzkach mięśniaka, który wydawał z siebie co chwilę przytłumione "Ała". Jej paznokcie doszły do mięsa, a po jej palcach spłynęła ciepła krew. Gdy uznała, że mięśniakowi wystarczy wytarła palce w jego ciemną koszulkę. Sorry kochani, to jest wojna. I to II światowa. Wygrywają nieumięśnieni, tylko Ci, którzy opracowali taktykę nie do pokonania. Element zaskoczenia sprawiający ból idealnie się do tego nadawał. Emili podeszła do ławeczki, na której siedział Steve i wcisnęła się pomiędzy niego i jakiegoś mięśniaka, który z przestrachu zrobił jej miejsce.
-Oj Ty mała morderczyni!-Steve potarmosił jej brązowe włosy. Oczy wszystkich zebranych skierowały się wprost na nich. Jak takie coś może być słodkie i miłe?! Em kątem oka ujrzała swoje dzieło. Mięśniak, już czerwonymi od krwi, rękami. Jego twarz była blada, a oczy pełne nienawiści i strachu jednocześnie. I dobrze. Z nią się nie zadziera. Jak to powiedziała: "Paszoł won od moich przyjaciół!" Droga minęła bez tego typu tematów, zamiast tego w autobusie słyszeć się dało rozmowy o... Pogodzie! Tak, wszyscy rozmawiali o pogodzie! Zastanawiano się, czy będzie gorąco, czy zimno i deszcz... Mała Morderczyni wolała tą drugą opcję - Idealna do biegów. Samochód zatrzymał się nagle. Drzwi otworzyły się, a w nich stanęła kobieta o krótkich rudych włosach, zrobionych - na modną w tych czasach, lecz okropną - trwałą.
-Witam wszystkich. Jestem Pani porucznik Peggy Carter i zatrzymaliśmy się... W polu, żeby ocenić wasze umiejętności. Dopiero potem pojedziecie do bazy. Wysiadać.-Zarządziła i opuściła samochód. Emili westchnęła lekko i poczekała, aż wszyscy inni wyjdą. Siedzący obok niej Steve szturchnął ją łokciem.
-Nie idziesz?-Spytał.-Tam się wszyscy rozgrzewają...
-Po co?-Przeciągnęła się.-Niech wie, że mną się nie da dyrygować...-Westchnęła i przeczesała włosy palcami.
-Rób jak chcesz. Ja idę.-Westchnął Rogers i wyszedł z samochodu. Em odczekała jeszcze chwilę i wyszła pewnym siebie krokiem.
-I jest spóźnialska!-Warknęła pani porucznik.-Wszyscy już po rozgrzewce i już biegną 10 kilometrów. Za takie spóźnienia będą kary.-Wielce łaskawie dodała.
-To chyba powinnam już biec.-Em zmierzyła kobietę lodowatym spojrzeniem i w biegu puściła się leśną dróżką. Nie biegła długo, bo zaledwie około 2 minuty, a już spotkała zdyszanego Rogersa.
-Zadyszka?-Spytała wyrównując z nim krok
-Trochę... A... Ty... Jaką... Masz... formę...!-Wydyszał Steve.
-Tia...-Powiedziała. Teraz zaledwie truchtała.
-Biegnij... Bo... Cię... Porucznik...Z dyskryminuje... Za.. Tempo...-Wydyszał.
-Już miałam z nią spinę, ale dzięki za troskę!-Emili uśmiechnęła się miło i puściła się pędem przed siebie. Po dwóch minutach biegu Emili zauważyła tabliczkę: "Postój -->". Zapewne wszyscy odpoczywają, dlatego będzie łatwiej ich wyprzedzić. Przyspieszyła tempo na maksymalne i raz-dwa minęła sapiących mocarzy.
-Jak ona...-Szeptał któryś z nich.
-Normalnie!-Krzyknęła Emili, jakby bieg w ogóle jej nie zmęczył. W sumie tak było. Biegła jeszcze niecałe trzy minuty, gdy zauważyła prześwit pomiędzy drzewami i 3 postacie tam czekające. Emili przyspieszyła na tyle, na ile jej nogi pozwalały i już była na miejscu.
-Na Boga! To Ty jesteś tą spóźnialską, prawda?-Spytał mężczyzna z mnóstwem orderów na mundurze. Był zapewne generałem.
-No.-Odpowiedziała Emili wspinając się na najbliższe drzewo.
-Właśnie pobiłaś rekord! I byłaś jeszcze do tego spóźniona!-Prawie, że krzyczał.-Miałaś 4:00:54!-Na ustach generała pojawił się szeroki uśmiech.-Rekordem było 4:30! Ja miałem 4:44:44... Pamiętam to... A pani, pani porucznik?-Spytał. Kobieta zrobiła się cała czerwona na twarzy.
-5:10:20...-Mruknęła. Emili zaśmiała się pod nosem. Niema to jak być pokonanym o całą minutę przez znienawidzoną rekrutkę. Minutę później przyszedł mięśniak, który miał do czynienia z Emili w samochodzie.
-Co tak słabo?!-Zawołała z drzewa Em, a na jej ustach zagościł złośliwy uśmieszek.
-Jak... Ty...-Wydyszał. Dziewczyna wzruszyła ramionami.
-Normalnie, tłumoku.-Syknęła. Po paru chwilach przybiegła reszta bandy, a Steve'a nadal brak...
-18 minut...-Mruknął generał.-Emili, biegnij zobaczyć, czy on nie zabłądził.-Rozkazał. Dziewczyna westchnęła ciężko. Steve nie był najlepszym sportowcem. Dobra, był słabo-menem. Może i się starał, ale jednak nie wychodziło mu to zbyt dobrze... Emili zsunęła się z drzewa i truchtem pobiegła do lasu. Steve i Emili znali się od dziecka. Wspierali się na każdym kroku i wszystko robili razem. Oboje byli szaleni, ale raczej to Em była tą "uzdolnioną sportowo", lecz ona nie wierzyła w wiele rzeczy, na przykład w to, że zostaną zrekrutowani do wojska, a jednak... Dziewczyna przebiegła już połowę drogi, a Steve'a nadal ani śladu. Dobra, widać cień w oddali, jest progres! Emili przyspieszyła tempa i raz - - dwa była przy ciężko dyszącym Rogersie.
-Zwolnij. Najprawdopodobniej pobiłeś rekord i... Oni chyba nie będą się o Ciebie martwić...-Powiedziała Emili, a Steve jak martwy upadł na ziemię.-Tu są mrówki. I inne... Insekty...-Emili nawet nie miała zamiaru się zatrzymywać.-Steve, wstawaj!
-Już... Nie... Mo... Gę!-Wysapał.
-Jak nie mogę, to przez nogę! Wstawaj leniu! IDZIEMY, ale się nie zatrzymujemy!-Dopingowała chłopaka. Steve powoli pozbierał się z ziemi i otrzepał swoje ubranie. Resztę drogi do celu przeszli w milczeniu. Gdy Emili zauważyła prześwit między drzewami szturchnęła Steve'a łokciem.
-Hm?-Spytał.
-Biegniemy.-Odpowiedziała Mała Morderczyni i zaczęła truchtać. Rogers z wielkim wysiłkiem poszedł w jej ślady. Dotruchtali do wyjścia z lasu, gdzie reszta oddziału robiła pompki. Pani porucznik odwróciła się w stronę Emili i Steve'a.
-Są spóźnialscy! Nie za wysokie progi, jak na twoje nogi, Steve?-Spytała tonem kipiącym ironią. W Emili coś się zagotowało. Dobra, Pani porucznik nie należy kwestionować, ale kto powiedział, że nie można LEKKO podważyć jej autorytetu? Przecież jasno postawiła warunki: "Ani myśl robić ze mnie marionetkę" i "Paszoł won od moich przyjaciół!".
-A sama byś to zrobiła lepiej?-Prychnęła Emili i przyjęła pozę zamkniętą. Porucznik Carter odwróciła się w jej stronę.
-Czy Ty przypadkiem zanadto nie podskakujesz, White?-Spytała uszczypliwym tonem Porucznikowa. Emili wzruszyła ramionami.
-W przeciwieństwie do Ciebie, nie.-Warknęła.
-Em, daj spokój...-Szepnął do dziewczyny Steve.
-Ha! Niby czemu! Bo to, że jest wyższa rangą oznacza, że może wszystkich sobie obrażać?-Znów warknięcie.
-Teraz to już przegięłaś!-Wysyczała Peggy Carter i podeszła do Emili z rękami wyciągniętymi do ciosu. Dziewczyna szybko zablokowała atak i sprzedała Pani porucznik mocnego prawego sierpowego. Kobieta nie pozostawała dłużna i uderzyła w ramię dziewczyny. Jakby nie mogła kopnąć w kolano... Nogi były wadą Peggy. Nie wiedziała, co z nimi robić. Emili szybko wykorzystała ten fakt, kopnęła kobietę prosto w brzuch, co odebrało jej równowagę i z pełną gracją podcięła ją, która już bez gracji, upadła prosto w bagnistą ziemię.
-Szach mat, kochanie.-Emili sprzedała Carter pstryczek w nos i przybiła piątkę z nieco oszołomionym Stevem.
-Jak Ty... Ty jesteś taka maleńka, bez urazy, a pokonałaś... Takie bydle!-Szepnął Steve do Emili na stronie.
-Mówiłam Ci. Taktyka.-Zaśmiała się Em.
-Ty naprawdę zostaniesz morderczynią.-Steve potarmosił włosy dziewczyny.
*-I została?-Spytałaś.
-Kim?-Captain podrapał się w tył głowy.
-No mordercą!-Oparłaś się o oparcie fotela i czekałaś na wyjaśnienia. Steve uśmiechnął się krzywo.
-I to świetnym! Agenci Hydry drżali, gdy ją widzieli.-Powiedział.
-Agenci, że czego?-Spytałaś nie ogarniając rzeczywistości.
-Hydry. Słuchaj...-Westchnął Rogers.*
Pani porucznik pozbierała się z ziemi i roztarła posiniaczone miejsca.
-Zostaniesz...-Carter już chciała wydalić nieusłuchaną rekrutkę, ale generał chwycił ją za ramię i pociągnął za samochód. Po chyba nieudanej rozmowie wkurzony generał wyszedł zza wozu.
-Emili, chodź na słówko.-Powiedział. Emili pewnym krokiem podążyła za generałem.
-Biorąc pod uwagę nalegania Dr Erskine'a oraz twoją lojalność, i sprawność fizyczną chciałbym Cię mianować panią porucznik.-Mówił generał. Emili zatrzymała się w pół kroku.
-Ja z Peggy Carter nie mam zamiaru pracować!-Powiedziała pewnym tonem. Generał pokiwał głową.
-Wiem, pokazałaś to, spuszczając jej łomot przy wszystkich. Rzeczywiście była dość ostra, jednak mam nadzieję, iż oddział pod twoim dowództwem nie rozleniwi się, gdyż zostajesz awansowana na panią porucznik Emili White. A teraz leć do tamtej szopki i ubierz się w nowe wdzianko.-Powiedział generał chłodnym tonem. Na twarzy Em pojawił się uśmiech wielkości sporego banana.
-Dziękuję bardzo za awans! Obiecuję, że nie zawiodę!-Emili zasalutowała. Generał odwrócił się w jej stronę i powtórzył jej ruch. Em z prędkością światła pognała do starej szopki, tylko po to, żeby przyodziać się w za duży, ciemnozielony płaszcz, ciemnozielone, obcisłe spodnie, czarne botki i ciemnozieloną czapkę. Dumna z siebie wyszła na zewnątrz, pochwalić się nową rangą przed wszystkimi mięśniakami i zarządzić ćwiczenia w walce wręcz. Wszystkie mięśniaki-tak jak się spodziewała-patrzyły na nią z zazdrością, ale i też z podziwem. Nikt nie miał odwagi się odezwać.
-A Ty co?-Spytał Steve z lekkim uśmiechem.
-A nie wiem, dostałam nowe wdzianko i awans. To też wiesz co teraz zrobię?-Emili zatarła ręce.
-Nie, błagam tylko nie bieganie po drzewach...-Powiedział błagalnym tonem Steve.
-Nie! Park linowy potem! Teraz walka w ręcz!-Zaśmiała się-W dwuszeregu zbiórka!-Krzyknęła. Wszyscy żołnierze w try miga ustawili się w dwuszereg.
-A jej co się stało?-Spytał stojący za Stevem Barnes. Rogers wzruszył ramionami.
-Poobijała dawną porucznik i awansowała.-Steve uśmiechnął się krzywo. James zagwizdał z podziwu.
-Barnes, Rogers!-Krzyknęła nowa pani porucznik.-To, że się z wami przyjaźnię nie oznacza, że będziecie traktowani ulgowo!-Warknęła.
-Nawet nam to nie przeszło przez myśl!-Zapewnili nieusłuchani jednocześnie. Na ustach Emili pojawił się uśmiech, nad którym mimo wszelkich starań nie mogła zapanować.
-Czelajcie chwilę...-Powiedziała i podbiegła do płynącego nieopodal strumyka. Ochlapała twarz zimną wodą i wróciła do dyrygowania.
-Ćwiczycie walkę wręcz z waszą parą z szeregu. Ten, kto wygra dostanie nagrodę.-Powiedziała.-Start!
Walki się rozpoczęły. Słychać było jęki przyszłych żołnierzy i odgłos uderzania ciałem o ciało. Po paru minutach zgłosiły się już pierwsze pary. Po pół godzinie byli gotowi już wszyscy. Jak się było można spodziewać u Steve'a i Jamesa, wygrał James. Emili usiadła na kamieniu i zamyśliła się.
-Niech wystąpią wygrane osoby!-Zarządziła White, a z szeregów wykroczyła jedna osoba z każdej pary.-Jak przyjedziemy do obozu, to marsz do kuchni i na piątą ma mi być obiado-kolacja złożona schabowego z ziemniaczkami i z pochrzanionymi buraczkami dla całego oddziału!-Powiedziała, a momentalnie po tym dało się słyszeć jęk wygranych i śmiech przegranych.-I ma być smacznie jak u mamy!-Dodała Emili. Zawiedzeni wygrani wsiedli do auta, a przegrani turlali się po zielonej trawie.
-A wam co tak wesoło?-Spytała już mniej oficjalnym tonem.-Wy robicie jajecznicę na jutro, na śniadanie!-Posłała wszystkim przegranym wredny uśmieszek, a wszyscy przegrani jęknęli.
-CDN
-By Spajderowa
Tak, wróciłam i jeszcze raz przepraszam za te błędy, ale moje usprawiedliwienie nie będzie odbiegało od reszty, czyli... Nienawidzę pisać na telefonie. ;-;
Błędy nie rzucają się w oczy, więc jest ok. ^^ Czekam na następny rozdział!
OdpowiedzUsuń