Poprzednie posty się kłaniają...
PS Jak jakiś czas temu sobie liczyłam, to #30 miało być ostatnie... Jednak, jak widać, jeszcze trochę będę musiała to pociągnąć. :')
Siedziałaś pod biurkiem i oddychałaś głęboko. Całe pomieszczenie, w którym się znajdowaliście, waliło się. Waliło się na wasze głowy. Cóż, Twoja kryjówka była... Najmniej skuteczna. Tia, bo zamiast schować się gdzieś pod gruzami, siedziałaś pod biurkiem... To był bardzo nie przemyślany krok, którego chole*nie żałowałaś.
-Idźcie sprawdzić, czy tu są.-Usłyszałaś głos Rumlowa.
O kurka... Oni tu są? Cóż, to oznacza, że jest to i dobra wiadomość, bo to znaczy, że już po wszystkim, jednak jest również zła, bo bardzo prawdopodobne, że Rumlow i spółka ich namierzą, a potem pozabijają...
-Czysto!-Rzucił jeden z jego podwładnych.
-Tu też!-Krzyknął następny.
-Czyli nie żyją!-Zaśmiał się Rumlow.-Panowie, zapraszam na kawę!-Powiedział wychodząc.
Towarzyszyły mu odgłosy obsuwającego się gruzu oraz wesołych odzywek jego przydupasów. Po odczekaniu jeszcze minuty, po opuszczeniu przez Rumlowa i spółki dawnej bazy T.A.R.C.Z.Y. powoli rozchyliłaś powieki i zaczęłaś zastanawiać się, jak stąd wyjść. Wejście, którym weszłaś, było zasypane przez beton, kamienie i inne tego typu bzdety, a światło wpadało przez jedną, małą dziurkę. Przeklęłaś pod nosem i zabrałaś się z wychodzenie spod biurka. Z całej siły kopnęłaś w gruzy, a one jedynie leciutko się obluzowały. Kopnęłaś po raz kolejny. I kolejny, i tak jeszcze trochę. W końcu, po naprawdę wielu próbach, kamienie obluzowały się i utworzyły otwór, przez który mogłabyś przejść. Odetchnęłaś z ulgą i wyszłaś na zewnątrz. To, co zobaczyłaś... W cale nie przypominało tego, co zastałaś na początku. Sufit był pozrywany, do tego z niego sypała się ziemia. Podłoga była cała w odłamkach gruzu, a ściany... No, praktycznie, nie było ścian. Nie było też Steve'a i Natashy. Oczywiście, mogłabyś krzyczeć i nawoływać, ale wtedy, Rumlow skapnął by się, że tu nadal ktoś jest i się cofnie, by zrobić z wami porządek... Oczywiście, umiałaś wskrzesić Supermena (Nie, to nie Merysuostwo - Kent mi będzie po prostu potrzebny. Nie, nie podłoży kolejnej bomby, jak nasza szanowna Pepper. Ktoś to jeszcze w ogóle pamięta? :') ), ale, biorąc pod uwagę to, że Rumlow na 99.999999999999999 % się o tym dowiedział, zabije Cię w pierwszej kolejności... Usłyszałaś, jak ktoś kasła. Na 90 %, był to Rogers. W miarę swoich możliwości i orientacji w terenie podeszłaś do miejsca, z którego dochodził hałas i powoli zaczęłaś zabierać kawałki gruzu. Gdy ujrzałaś tarczę Kapitana, wiedziałaś, że nie musisz być ostrożna i po prostu zaczęłaś tym rzucać na prawo i na lewo. Chyba znalazłaś nowy sposób, na odstresowanie się. Teraz Ci się to przyda, oj tak... Szczególnie, gdy Tony dowie się, że zamiast grzecznie leżeć w łóżku i gapić się w sufit, Ty uganiasz się za Hydrą. Przynajmniej tyle zdążyłaś zrozumieć...
-Witamy wśród żywych...-Westchnęłaś, gdy zobaczyłaś czubek głowy Steve'a.
Odsunęłaś się na parę metrów, by mężczyzna mógł wyjść z dziury. Na szczęście, Natasha była z Stevem, dlatego nie było trzeba robić kolejnych poszukiwań. Zrezygnowani, całą trójką usiedliście na gruzach.
-Co robimy?-Spytała Romanoff i podparła swoją głowę na ręce.
-Możemy jechać do mojego przyjaciela... Może nam pomoże...-Zaproponował Rogers i spojrzał na Ciebie, a następnie na Natashe.
-Mhm, jasne.-Prychnęłaś.-Co mu powiesz? "Cześć przyjacielu! T.A.R.C.Z.A, czyli organizacja, dla której pracujemy, zleciła nas zabić i zrzuciła nam budynek na głowę! Pomożesz nam, tym samym skazując się na wyrok śmierci?"-Powiedziałaś z ironią i skrzyżowałaś ręce na piersi.
Natasha i Steve posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia.
-Was pogrzało!-Wypaliłaś.
Steve wzruszył ramionami.
-To nasza jedyna szansa...-Burknął.
Walnęłaś face palma, ale co zrobisz? Nic nie zrobisz
-Dobra, róbcie, jak chcecie!-Machnęłaś lekceważąco ręką.
Dziwne, ale po jakiejś pół godziny jazdy, wszyscy trzej staliście przed drzwiami jakiegoś domku jednorodzinnego, na obrzeżach miasta. Z tego, co powiedział Ci Steve, ten jego kumpel to Sam Wilson - były wojskowy. Słodko. Stojąc przed drzwiami ciągle kręciłaś się w kółko, A co, jeśli wam nie pomoże? Albo jest z Hydry? Albo z T.A.R.C.Z.Y. i też będzie chciał was zabić? W sumie, raczej Ty pierwsza zabijesz jego. Po niedługim czasie oczekiwania, drzwi otworzyły się, a w nich stanął czarnoskóry mężczyzna o podłużnej twarzy.
-Cześć, Sam. Jest taki problem... Ee...-Steve podrapał się w tył głowy.
-Organizacja, w której pracujemy, próbuje nas zabić i potrzebujemy schronienia. Dziękuję.-Burknęłaś i tak po prostu weszłaś do domu Wilsona.
-Mhm, krzycz o tym na całą ulicę.-Burknęła Natasha.
-Z chęcią!-Zaśmiałaś się i "rozwaliłaś" na kanapie, jakby nigdy nic.
Oczywiście, do akcji musiał wkroczyć Steven Rogers - Sędzia sprawiedliwy, przewrażliwiony na punkcie przekleństw i wszelkich reguł.
-Zejdź z tej kanapy, Al. Jesteś cała w kurzu, gotów jeszcze, tą kanapę pobrudzisz!-Powiedział Steve i sam oparł się o ścianę.
-Tak jak Ty tą BIAŁĄ ścianę?-Prychnęłaś i podniosłaś się do pozycji siedzącej.
Rogers, po zrozumieniu Twoich słów, odszedł parę kroków od ściany i stanął normalnie.
-Kawy, herbaty?-Usłyszeliście z kuchni krzyk Sama.
-Herbaty.-Powiedzieli jednocześnie Natasha i Steve.
-Prysznica!-Jak zawsze, musiałaś dać najmądrzejszą odpowiedź, przez co spotkałaś się na gromiący wzrok Rogersa.-No co? Sam mówiłeś, że jestem BRUDNA, więc muszę się umyć. A, i jakbyś nie zauważył, jak wrócę do domu, to Tony mnie zamorduje i zamknie w pokoju, ja ucieknę, obrazi się i jeszcze gotów rozpęta się jakaś wojna domowa.-Prychnęłaś.
-Spoko.-Z kuchni z napojami wychodził właśnie Wilson.-Łazienka, to te drugie drzwi po lewej.-Powiedział.-I weź ręcznik. Jest w szafce pod umywalką.
Posłałaś Wilsonowi promienny uśmiech i skierowałaś swoje kroki do łazienki. Zamknęłaś drzwi na klucz, zasłoniłaś okno, zrzuciłaś z siebie ubrania i weszłaś pod prysznic pozwalając, by chłodna woda miło przemyła Twoje ciało. Pod prysznicem się najlepiej myśli, prawda? Postanowiłaś wymyślić, co by się stało, gdybyś wróciła do domu.
Niepewnie uchyliłaś drzwi, mając nadzieję, że Stark nie zauważył, Twojego "zawieruszenia się". Jeszcze ciszej drzwi zamknęłaś, a potem poszłaś do pokoju, w którym leżałaś, po wyjściu ze szpitala. Było już ciemno, więc szanse, że Tony Cię zauważy, zmniejszyły się. Jak na złość, światło podczas Twojego przechodzenia zapaliło się, a w przejściu stanął Stark.
-Gdzie byłaś?-Jego głos wyrażał jednocześnie troskę i wściekłość.-Wiesz, jak ja się o Ciebie martwiłem?
Zagryzłaś wargi. W sumie... On miał rację. To było chole*nie nieodpowiedzialne.
-Pomóc przyjaciołom.-Westchnęłaś.-Wiem, to było głupie, ale... Teraz żyję i to się liczy, nie? A w ogóle... Dzięki temu nie umarłeś.-Wzruszyłaś ramionami. Tony przewrócił oczami.
-Allie, poradziłbym sobie. Jestem Iron Man, ja zawsze sobie poradzę!-Warknął.-Nie wierzysz w moje umiejętności?
Pokręciłaś głową.
-Wierzę. Ale dlaczego sądzisz, że ja bym sobie nie poradziła?-Zagryzłaś wargi, by nie powiedzieć słowa za dużo.
-All, Ty prawie zawsze pakujesz się w kłopoty! W końcu byś sobie nie poradziła... Zrozum, martwię się o Ciebie.-Kontynuował Stark, a w Tobie się zagotowało.
-Ach tak? Powiedz mi, kto po wybuchu bomby podłożonej przez Pepper leżał cały poobijany w szpitalu?!-Warknęłaś, jednak nie uzyskałaś odpowiedzi.-Myślisz, że się o Ciebie nie martwię?! Martwię się o Ciebie cały czas! Gdy wyjeżdżasz na te chole*ne konferencje, terroryści mogliby podłożyć bombę, zauważyłeś? Jakiś psychopata z rodziny osoby, która siedzi przez Ciebie w więzieniu mogłaby zacząć strzelać do Ciebie, gdybyś nie patrzył!-Krzyczałaś.
-JA bym sobie poradził!-Wydarł się Stark.
-Ach tak? Czyli co, Ty, wszechmocny pan, dałby radę całemu światu, a ja nie?!-Krzyknęłaś. Stark nadal milczał. Albo zastanawiał się nad ripostą, albo chciał Cię wnerwić, albo go zamurowało.-Nie jesteś Bogiem, Tony.-Warknęłaś, prześlizgnęłaś się obok niego i weszłaś do swojego pokoju. Zatrzasnęłaś drzwi i wkurzona rzuciłaś się na łóżko, przez co momentalnie zasnęłaś.
Ocknęłaś się. Co to miało być?! Widziałaś to tak realistycznie, że nie mogłaś uwierzyć, że to było po prostu Twoje kolejne wyobrażenie... A jeśli to była wizja? O nie... Zawsze, gdy miałaś wizję, działo się coś strasznego. A może jednak to było Twoje wyobrażenie? Tak, na pewno. Zakręciłaś wodę, wyszłaś spod prysznica i, tak, jak kazał Ci Wilson, wyjęłaś z szafki pod umywalką błękitny ręcznik. Wytarłaś się nim, wytrzepałaś ubrania, ubrałaś się i wyszłaś z łazienki. Steve, Sam i Natasha siedzieli w salonie i o czymś zawzięcie rozmawiali. Co najdziwniejsze, Rogers siedział NA KANAPIE. Nie mogłaś tego puścić płazem.
-Steve!-Zawołałaś z udawanym strachem.-Ty siedzisz NA KANAPIE!-Powiedziałaś, próbując się nie zaśmiać.
Rogers mruknął coś pod nosem, próbując się nie uśmiechnąć.
-Mamy obmyślony plan.-Powiedział, a potem z szczegółami Ci wszystko streścił.
-Super!-Klasnęłaś ochoczo.-Tak dawno nie obiłam nikomu mordy i nie pozbawiłam jakiegoś zbira życia!-Zaśmiałaś się.
-Nie, chyba nie zrozumiałaś. Nasz plan NIE OBEJMUJE ZABIJANIA I OGÓLNEGO ROZLEWU KRWI.-Podkreślił Steve, na co Ty tylko przewróciłaś oczami.
-A mogło być tak fajnie...-Mruknęłaś, próbując opanować kąciki swoich ust, które bez przerwy unosiły się w górę.
CDN
By Spajderowa
Wiesz, że to uwielbiam. :D Rozdział super i nie waż mi się tego kończyć! ;-;
OdpowiedzUsuńZgadzam się z koleżanką powyżej :)
Usuń