Parę miesięcy później
Powoli otworzyłaś jedno oko i lekko uniosłaś głowę. Gdy dotarło do ciebie, co zrobiłaś, zerwałaś się z krzesła i zrzuciłaś z siebie wiśniowy koc, którym byłaś okryta. Może i tak kłócisz się z Tonym na potęgę, nie zapominasz o nim, a on o tobie. Przynajmniej tyle... Stanęłaś pb środku swojej pracowni, wypełnionej po brzegi różnymi miksturami, gliną i roślinami i zaczęłaś zastanawiać się, co zrobić dalej. Podeszłaś do glinianej rzeźby i jej się przyjżałaś. Zdecydowanie nie wyglądała jak człowiek. Od miesiąca utknęłaś w jednym miejscu - rzeźba. Nie miałaś pojęcia, czy jak przejdziesz do finalnego "faszerowania rzeźby" miksturami, to Emilie (którą miałaś "stworzyć") będzie... Emilie'owata. Starałaś się, by rzeźba była niska i koścista, ale czy taka jest, musiałabyś się kłócić. Usłyszałaś dzwonek do drzwi Twojej pracowni. Trzy krótkie sygnały - Tony. Westchnęłaś i poczłapałaś do drzwi. Wpisałaś szyfr, wyszłaś i stanęłaś przed Tonym, mierząc go pytającym spojrzeniem.
- Właśnie wróciłem z wykładu - powiedział - i za... Trzydzieści minut jedziemy na spotkanie z Sekretarzem Stanu. - dodał i spojrzał na zegarek.
- A po co to spotkanie? - Przewróciłaś oczami i ziewnęłaś.
Mężczyzna zagryzł wargi, czyli definitywnie szykował sobie w głowie soczyste kłamstwo, którym uraczy Twoją dociekliwość.
- Dobra, wiem, że będziesz kłamał, a nie mam siły się kłócić. - Lekceważąco machnęłaś ręką i pognałaś do swojego pokoju.
Wybrałaś czarny żakiet, białą koszulę i jeansy, a do tego czarne buty na koturnie. Włosy jedynie rozczesałaś, a na twarz nałożyłaś lekki makijaż, skutecznie ukrywający wielkie wory pod Twoimi oczami.
Zbiegłaś na dół, chwyciłaś za torebkę i stanęłaś przed wielkimi drzwiami. Sprawdziłaś godzinę na zegarku i dumna wyprostowałaś się. Szykowanie zajęło Ci tylko 14 minut i 53 sekundy. Twój życiowy rekord.
Po kolejnych paru minutach, w korytarzu stanął Tony, a gdy Cię ujrzał, jego źrenice powiększyły się do rozmiarów monet pięciozłotowych.
- 14 minut, 53 sekundy! - Dumna z siebie wypięłaś pierś.
- Nie jesteś normalna. - stwierdził Stark i zabrał z wieszaka swoją marynarkę i wyszedł z domu.
***
Steve, Sam, Natasha, Wanda, Vision i Ty siedzieliście przy stole, a Tony na fotelu w rogu pokoju, czekaliście, aż przyjdzie pułkownik Ross i rozpocznie przemówienie. Zapewne będzie ono dotyczyło ostatniej misji Avengers w Sokovii. Nie wiedziałaś o tym nic, a wolałaś być zawsze ubezpieczona. Posłałaś proszące spojrzenie siedzącej obok Ciebie Wandzie. Dziewczyna pokiwała głową, doskonale Cię rozumiejąc i za pomocą mocy, podała Ci teczkę z aktami z ostatniej misji. Mimo że nie znałyście się zbyt długo, to rozumiałyście się bez słów, co w komunikacji między Tobą a Natashą, w ogóle nie wchodziło w grę - albo ona coś przekręci, albo Ty nie zajarzysz. Chwyciłaś teczkę i otworzyłaś ją na pierwszej stronie.
Cóż... Obawiałaś się, że będzie gorzej... Rumlow chciał zamordował Steve'a za pomocą bomby, a Scarlet Witch przechwyciła ją przed wybuchem i niechcący cisnęła nią w budynek, przez co ludzie w nim przebywający nie przeżyli... Jednak, biorąc tą sprawę pod skrzydła matematyki, na całym placu i w tym budynku było sto procent ludzi, a gdyby bomba wybuchła na placu, zginęło by osiemdziesiąt procent, a jeśli wybuchła w budynku, ofiarę poniosło dwadzieścia procent...
Skrzywiłaś się. Zazwyczaj swoje życie oddawało maksymalnie trzynaście procent, a tu... Ale Wanda chciała dobrze i tego nie dało się ukryć. Widząc skruszoną minę dziewczyny oraz jej przepełnione żalem szarawe oczy, posłałaś jej uspokajające spojrzenie i oddałaś jej akta.
- To nie twoja wina. - powiedziałaś i wzruszyłaś ramionami, a następnie założyłaś nogę na nogę.
Po paru minutach, do pomieszczenia wszedł Ross - wysoki i chudy mężczyzna z szarymi włosami, jak i wąsami, oraz miłym wyrazem twarzy... Zapewne tylko na pokaz.
- Zapewne wszyscy dobrze wiecie, po co się tu znajdujecie... - zaczął Ross - Dlatego bez owijania w bawełnę, pokażę urywki waszych akcji w różnych miastach. - mówiąc to, mężczyzna chwyciła za pilot i nacisnął czerwony przycisk, na samej górze.
Na ekranie pojawiło się wideo z Nowego Yorku, kiedy Loki i Chitauri najechali na miasto. Szczerze mówiąc... Nie wyglądało to zbyt kolorowo. Potem na ekranie pojawiły się jeszcze inne urywki. Między innymi z Sokovii, nad którą Ross się zatrzymał.
- Ma pani ogromną moc, panno Maximoff. - powiedział mężczyzna i zmierzył wzrokiem Wandę, która momentalnie wbiła wzrok w stół. - Jednak pani moc jest równie niebezpieczna... Podobnie, jak moc każdego z was. - Ross zmierzył wzrokiem każdego z was z osobna.
- Przepraszam, że przerywam tę piękną myśl, jednak co niebezpiecznego jest w mojej mocy? - prychnęłaś i skrzyżowałaś ręce na piersi.
- Jeśli pani by zechciała, panno Hayes, umiałaby pani wskrzesić takich dyktatorów jak Stalin, czy Hitler. A to by się dobrze nie skończyło. - powiedział Ross.
- Na prawdę? - prychnęłaś - Jaki niby miałabym w tym cel, bo chyba nie "rządzę władzy". - mówiąc to, nakreśliłaś w powietrzu cudzysłów.
- Tego pani nie wie, panno Hayes. - Ross wzruszył ramionami - Dlatego ponad 120 państw podpisało porozumienie, mające na celu zaprzestanie działania Avengers, jako prywatnej organizacji.
Na sali zapadła cisza. Nikt na razie nie miał zamiaru się odezwać. Zaprzestanie działania Avengers jako organizacji prywatnej, oznaczałoby pójście na łaski władz...
- Czy pan oszalał? - spytałaś po chwili ciszy.
- Robiąc z Avengers organizację rządową, nie moglibyśmy działać wtedy, kiedy akurat jest potrzeba, tylko wtedy, gdy rząd by chciał. Nie mielibyśmy nic do gadania, jeśli ponownie zaistniała by taka sytuacja, jak w Sokovii, albo gdyby prezydentowi zabrakło by mąki do ciasta, to by mógł nas też tam wysłać. - prychnął Steve - Avengers powstało dlatego, by CHRONIĆ CYWILI, a nie spełniać zachcianki rządu!
- Jednak nie zaprzeczą państwo, że podczas waszych misji, jak tej w Sokovii, giną bezbronni ludzie. - kontynuował Ross.
- Podczas każdej wojny są ofiary. - warknęłaś - I co się pan uczepił tak tej Sokovii? Wanda zrobiła prawie, że dobrze, bo...
- Prawie czyni wielką różnicę. - wtrącił Ross i skrzyżował ręce na piersi.
- Czy ja panu przerywałam? Nie! Dziękuję! Gdyby Wanda nie zareagowała, bomba wybuchłaby na placu, przez co zginęło to osiemdziesiąt procent bezbronnych, a nie dwadzieścia! - warknęłaś i uderzyłaś pięścią o stół. Gdybyś nie miała na karku tylu dziennikarzy, ryknęłabyś na tego kolesia, jak głodny T-Rex.
- Co nie zmienia faktu, że ludzie zginęli, a gdyby rząd mógł w tym pomóc, do czegoś takiego nigdy by nie doszło! - Rossowi puściły nerwy i mężczyzna tupnął, jak mała, (nie)słodka dziewczynka, której odebrano lizaka. - A w ogóle, skąd pani to wie, skoro pani tam nie było?
- Może i Allie tam nie było, jednak byłem ja, Natasha, Steve i Wanda i wszyscy zgodnie możemy potwierdzić, że gdyby nie Scarlet Witch, skończyłoby się tak, jak opisała to Allie. - warknął Sam, a pojedyncza żyłka zapulsowała na jego szyi.
- Dlatego ja nie podpiszę tej umowy. - Wstałaś z krzesła - Dziękuję, do niewidzenia, czekam na was w salonie. - powiedziałaś i z zadartą głową opuściłaś pomieszczenie.
- Bardzo mi NIE przykro, jednak idę w ślady Allie. - fuknął Falcon i wyszedł zaraz za Tobą.
Steve skierował wzrok na Wandę i posłał jej pytające spojrzenie. Dziewczyna kiwnęła głową i wstała z krzesła, wychodząc z pomieszczenia.
- Dziękujemy, jednak my nie podpiszemy umowy. Do widzenia. - powiedział Rogers i z zadartą głową opuścił pomieszczenie.
Wkurzona opadłaś na fotel, jednak natychmiastowo z niego wstałaś. Zdjęłaś marynarkę i podwinęłaś rękawy koszuli. Podeszłaś do jednej ze ścian, na której był pilot sterowania. Wcisnęłaś odpowiedni przycisk, z sufitu spadł worek treningowy. Ubrałaś leżące na półce rękawice i zaczęłaś w niego uderzać.
- Co... za... palant! - wysapałaś i po raz kolejny zadałaś cios biednemu workowi.
- Mądrze postąpiłaś. - powiedział Seve i opadł na kanapę.
- A to wszystko przeze mnie... - westchnęła Wanda i usiadła na jednym z foteli. Jej oczy zaszkliły się, by lada moment mogły z nich popłynąć łzy.
-Nie pleć głupot, Wan. - Sam przewrócił̣ oczami - Taki był plan Rossa. Zagrać nam na uczuciach, żebyśmy się poddali i podpisali ten świstek. Tylko mnie zastanawia, dlaczego Tony i Natasha tam zostali... War Machine'a jeszcze rozumiem, okej, wojsko i te sprawy. W sumie... Ja też służyłem w wojsku... E tam! Nie ważne. Vision, bo Tony został. Clint... Sam nie wiem, dlaczego Oczodół tam został, ale okej...
- Zaraz wracam. - rzuciłaś i poszłaś do swojego pokoju po wygodniejsze ubranie.
Swoje dotychczasowe rzuciłaś na łóżko, a zamiast niego założyłaś jeansy, białą bokserkę z czarnym napisem "BYE, BYE, BITCH" i szarą bluzę oraz czarne trampki z logiem T.A.R.C.Z.Y. Niby taka niepozorna organizacja, a już ma krąg fanów, którzy robią z nią gadżety...
Wróciłaś do pokoju i usiadłaś na wolnym fotelu, obok Wandy.
- Nie martw się. - powiedziałaś pewnym tonem - Kto jak kto, ale ja cię wybronię z wszystkiego. - zaśmiałaś się, a na ustach dziewczyny pojawił się minimalny uśmieszek.
W przeciągu paru chwil, do pokoju weszli (Vision wleciał przez ścianę) zrezygnowani War Machine i zawiedziona Natasha, a zaraz po nich rozwścieczony, niczym aligator, Stark.
- No, piękną szopkę odstawiliście! Nie ma co! - ryknął ten ostatni.
- No wybacz, ale ja nie mam zamiaru podpisywać tego porozumienia. W szczególności po tym, co powiedział Wandzie i jak masz zamiar się na nas wydzierać, za ukazanie własnego zdania. Właściwie, jeśli to podpisałeś, to i tak zakradniesz się im za plecy, gdy będziesz czegoś potrzebował, dlatego bądź tak łaskaw i zamknij jadaczkę! - wrzasnęłaś. Większa część Ciebie chciała załatwić tą sprawę pokojowo, ale po tej ognistej wymowie zdań, wolałaś się nie oszczędzać.
- Wy nie rozumiecie. - warknął Tony - Gdybyśmy oddali się władzą, uniknęlibyśmy ofiar.
W tym właśnie momencie, po wypowiedzeniu tych słów przez Starka, telefon Kapitana Ameryki rozbił się na ścianie, z ręki swojego właściciela.
- Stary... znajomy. - wytłumaczył Steve - A wracając do twojej uwagi, Tony, gdybyśmy oddali się władzą, nie mielibyśmy szans na wykonanie takich misji jak te w Sokovii, czy podczas opanowania T.A.R.C.Z.Y przez HYDRĘ. A gdybyśmy mogli, to zanim byśmy dotarli na miejsce, już dawno byłoby po wybuchu bomby, przez co zginęłoby jeszcze więcej osób. Dlatego wybacz, ale ja również nie mam najmniejszego zamiaru podpisywać tego porozumienia. Tym bardziej po tym, jak Ross zaczął jeździć po Wandzie, jakby to była całkowicie jej wina. - Wzruszył ramionami.
-Wytłumaczyliśmy sobie wszystko? Dziękuję! Papatki! Wracam do domu i biada Ci Tony - zmierzyłaś mężczyznę morderczym wzrokiem - jak choćby napomnisz o tym porozumieniu. - warknęłaś i wyszłaś z budynku.
CDN
-By Spajderowa
Tak, miało nic nie być przed 13, jednak wzięłam się za liczenie i dotarło do mnie, że to już połowa wakacji, a zależałoby mi, by tą "książkę" (jak i bloga) skończyć przed wakacjami. ;) Tak więc już wszystko normalnie, 3majcie się i papa! :*
O jesus, ale oni nie zerwą, no nie? 'O'
OdpowiedzUsuńЈас не знам.
OdpowiedzUsuń:')