Wściekła na cały świat wróciłaś do domu. Doszło do Ciebie, że niewyspana nic nie wskórasz, dlatego poszłaś do swojej sypialni i momentalnie zasnęłaś. Biorąc pod uwagę, że porządnie nie spałaś od dobrego tygodnia, taka "drzemka" dobrze Ci zrobi. I miłe sny. Tak. Śniłaś o różowych jednorożcach tańczących po tęczy i dolinach z waty cukrowej. Gdy się obudziłaś, Twoje oczy oślepiło światło słoneczne. Zmrużyłaś powieki i nakryłaś się kołdrą. Wydałaś z siebie cichy jęk. Która to musi być godzina? 12? Gdy zasypiałaś, było koło 14, więc przespałaś cały dzień... Niechętnie wygramoliłaś się z łóżka i postawiłaś stopy na zimnej podłodze. Spojrzałaś na miejsce obok Ciebie. Kołdra po stronie łóżka, na której spał Tony, była rozgrzebana, a ciuchy biliardera rzucone były w kąt pokoju. No pięknie, nigdy nie nauczy się po sobie sprzątać. Przeklęłaś pod nosem i zniosłaś ubrania do pralni, po czym poprosiłaś FRIDAY o zrobienie prania. Przeciągnęłaś się, niczym kot i poszłaś do kuchni. Otworzyłaś lodówkę i zaczęłaś przyglądać się temu, co jest w środku.
Znalazłaś ser feta, sałatę, pomidora i jakieś inne zielsko, którego nazwy nie pamiętałaś. Rukola? Może. Pokroiłaś wszystko i wrzuciłaś do małej miseczki tak, aby sera było najwięcej. Ser feta naszą przyszłością. Ewentualnie mozzarella. Wyciągnęłaś z szuflady jakiś proszek-sos do sałatek i wymieszałaś go z oliwą. Zawartość szklanki, wlałaś do miski, w której miałaś warzywa i ser i wszystko porządnie wymieszałaś. (Tak, dostałyście darmowy przepis na sałatkę grecką. Nie musicie dziękować. Ja naprawdę wiem, że jestem wspaniała. :3 cx) Chwyciłaś miseczkę i widelec, a potem (jak co dzień) zagłębiłaś się w swojej pracowni. Położyłaś śniadanie na stole i westchnęłaś ciężko.
- Faszerować, czy nie faszerować, faszerować, czy nie faszerować... - mówiłaś do siebie - FRIDAY, faszerowaaaać?! - krzyknęłaś.
- Moim zdaniem, mogłaby pani już zacząć. - powiedziała sztuczna inteligencja.
- Dzięki ci wielkie! - westchnęłaś i sięgnęłaś po strzykawki. - Mam nadzieję, że nie ma znaczenia kolejność, w jakiej podaję te toksyny... - burknęłaś i wbiłaś wszystkie jedenaście igieł w rzeźbę.
Nacisnęłaś na spust, a różnokolorowe substancje powoli wypływały z pojemniczków, w których się znajdowały. Gdy zawartość strzykawek była już pusta, rzuciłaś je na podłogę i wygładziłaś nakłute miejsce. Oddaliłaś się o parę kroków i przyjrzałaś się swojej rzeźbie. Na razie nic się nie działo. NA RAZIE. Wzruszyłaś ramionami i usiadłaś za swoim biurkiem. Wbiłaś widelec w kawałek sera i włożyłaś go do ust. Jeszcze nic się nie działo. A może zrobiłaś coś źle? Nie... lepiej jeszcze chwilę poczekać. Okaże się, że jesteś wszechmocna i należy Ci bić brawo, albo... albo jesteś skończoną idiotką, która próbowała bawić się w Boga, a Prometeusz i Bóg śmiali się z Ciebie, jak z niedorozwiniętego umysłowo dziecka, bądź wattpadowej aŁtorki. Odchyliłaś głowę do tyłu. A tam... Zdrzemniesz się przez pół godzinki... Co tam, człowiek albo się zrobi, albo się nie zrobi.
- Ejj... Koleżanko... - usłyszałaś kobiecy głos - Kobieto, wstawaj, no! - ktoś Tobą potrząsnął tak mocno, że przewrócił krzesło. - No ups. no, ale się obudź!
Rozchyliłaś powieki, a widok, który ujrzałaś przeszedł Twoje najśmielsze oczekiwania. Przed Tobą, właściwie przed Twoim biurkiem, stała niziutka i szczuplutka dziewczyna o brązowych włosach w kitce, z której wychodziło parę niesfornych kosmyków wyszło na jej twarz. Jej duże, prawie że czarne oczy, podkreślone delikatną kreską i cieniem, mimo jej zachowania emanowały spokojem.
Ubrana była w czarną ramoneskę, wiśniowy T-shirt i czarne rurki, a na jej stopy nałożone były czarne martensy.
- Jezus Maria, udało się... - powiedziałaś i zakryłaś twarz dłońmi - Ludzie, jestem Prometeuszem, bo do Boga się nie porównuję.
- Prometeusz też był bogiem, ciemnoto... - dziewczyna skrzyżowała ręce na piersi i przewróciła oczami.
- Boże... Emilie... Jestem najlepsza... O ludzie... Zrobiłam człowieka...
- Ty to jeszcze nic nie rób z ludzi. Zrobiłaś, to złe słowo, bo jak będzie ktoś miał zryty mózg, to weźmie Cię za pannę puszczalską... "Stworzyłam" brzmi lepiej, a teraz rusz ten zadek i mi pomóż! - White tupnęła, niczym rozwścieczona czterolatka.
- Nadal jesteś White? - Spytałaś.
- Nie, Black. Jak Sam i Rhodes. I Syriusz. Biedny Syriusz...
Otworzyłaś już usta, by spytać, skąd wzięła ubranie, jednak Emilie Cię wyprzedziła.
- Wzięłam te nieodpakowane. Jesteś zakupoholiczką. Nie, to nie jest moja wina. Tak, mam 25 lat. Tak, dokonałaś niemożliwego. Tak, ja też nie znam przyszłości związku Howarda i Mery... Mimo wszystko im kibicuję. Tak, Twój Stark i Steve chcą się pozabijać, a resztę waszego pokićkanego zespołu zamknęli w jakimś więzieniu na oceanie, bo przespałaś dwie doby, tak, nie umiesz liczyć i tak naprawdę minęło pięćdziesiąt godzin, więc zbieraj manatki i w drogę! - Emilie zmierzyła Cię wzrokiem i zaczęła niespokojnie tupać.
- Czekaj, stalkowałaś mnie, Steve'a i Tony'ego przez cały czas?! - powiedziałaś i wstałaś z ziemi.
- Yh... Ja nie wiem, jaki ja błąd popełniłam w wychowaniu... - burknęła White.
- Steve opisywał Cię inaczej... milej. - powiedziałaś wychodząc z pokoju.
- Zawsze mnie idealizował jeszcze bardziej, niż na to zasługuję. Poza tym, jakoś nie zareagowałaś na to, że Tony chce zabić Steve'a, ale tak naprawdę to Bucky'ego, ale Steve'a, a Twoi przyjaciele są gdzieś w jakimś więzieniu na oceanie... - powiedziała Emilie i otworzyła drzwi od strony pasażera w Twoim samochodzie.
- A-ale... ŻE CO PROSZĘ?! - ryknęłaś, a Twoje serce przyspieszyło. Tak samo oddech, a Twoje pięści zacisnęły się.
- Opowiem Ci w drodze do. A teraz wsiadaj od pasażera. Zaraz mi się rozpłaczesz, a nie pozwolę Ci w takim stanie kierować. Nie, nie mam dokumentów, więc uszykuj jakąś kasę, jakby nas zatrzymali, żeby im dać i żeby było po sprawie... A, masz chorobę lokomocyjną? Nie masz. Boże, nigdy więcej dzieci... - mówiła Emilie i wsiadła do czarnego Mercedesa.
Okrążyłaś samochód i usiadłaś na siedzeniu pasażera. Emilie odpaliła silnik i dała "gaz do dechy".
- A teraz wytłumacz mi, jak to się stało, że oni chcą się pozabijać. - wydukałaś i zaczęłaś niespokojnie miętolić rąbek swojej koszulki.
- Bucky, jako Zimowy Żołnierz, szesnastego listopada, tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego pierwszego... zamordował rodziców Starka. - Emilie wypuściła z płuc powietrze - Ale był wtedy pod kontrolą HYDRY, więc nie zrobił tego z własnej woli... Właściwie, to rozmawiałam o tym z Howardem i jest trochę bardziej wyrozumiały, niż jego syn, który aktualnie chce Bucky'ego zabić. Pewnie ma to po matce, bo przez pierwsze siedem lat pobytu tam przysięgała zemstę na Zimowym, ale potem, gdy ja i Howard jej to na spokojnie wytłumaczyliśmy, okazało się, że ma większy mózg, niż Tony. Bez urazy, jakby co. A wielkoduszny Steve o tym wiedział, Tony'emu nie powiedział i Tony chce ich obydwóch teraz zabić. Ale, żeby nie było, że Tony to ten naj naj naj gorszy, to jest sobie jeszcze taki kretyn, Zemo, w którego interesie było to, żeby Stark i Steve się "powybijali" i dlatego zwołał ich do tej Rosji. A, i jest sobie jakiś Black Panther, który chciał zamordować Bucky'ego, ale gdy dowiedział się, że to Zemo zabił jego ojca, to jego zemsta przeniosła się na Zemo. I jeśli zdążymy dolecieć na to piekielne lotnisko, to może zdążymy przed rozlaniem krwi. Kapujesz? - Emilie podniosła brwi do góry i spojrzała na Ciebie.
W Twoich oczach skumulowały się łzy. Oni nie mogą się pozabijać. Hellow, mimo że kłócisz się z Tonym 24 na dobę, to i tak Ci na nim zależy. Przez parę sekund nic nie mówiłaś. Jak polecicie samolotem, to i tak nie zdążycie, musicie mieć jakiś szybszy środek transportu.
- Cholera, ale ja jestem głupia! - warknęłaś i uderzyłaś otwartą dłonią w czoło. - Wysiadaj. Mam pomysł. - powiedziałaś i wyjęłaś z torebki swoje rękawiczki i buty.
Szybko je ubrałaś, po czym wyszłaś z samochodu.
- Powiedz mi może, co masz zamiar zrobić, bo ja nie wiem, czy się na to piszę. - powiedziała Emilie i wyszła z samochodu - Co ja mówię... Oczywiście, że się piszę! Co mam zrobić? - dziewczyna stanęła przed Tobą i lekko zadarła głowę, by móc w pełni widzieć Twoją twarz.
- Wskocz mi na plecy. I chyba nie masz lęku wysokości, nie? - powiedziałaś i odwróciłaś się do niej tyłem.
- Dobra, ale jak nas zabijesz, to przysięgam Ci zemstę... - Emilie wskoczyła na Twoje plecy, a Ty momentalnie wzbiłaś się w powietrze.
[Tam w Rosji tam]
Wylądowałaś na śniegu. Jedno było pewne - ubrałaś się za lekko. Twoje palce od stóp i rąk powoli zamarzały. Z resztą, nie tylko Twoje. Emilie trzęsła się z zimna, jak galareta.
- G-gdzie oni są? - powiedziałaś i zaszczękałaś zębami.
Dziewczyna wyprostowała się i wskazała budynek, który był jakiś kilometr od was.
- Chodź, musisz się przebiec, żeby się ogrzać. I to sprintem. - powiedziała i ruszyła przed siebie.
Ty niedługo pozostawałaś dłużna i pognałaś za nią. Dobra, Steve miał rację. Była szybka. I to cholernie. Ty, nawet, gdybyś się starała, nie dogoniłabyś jej, dlatego zaakceptowałaś to dzielące was 100 metrów. Emilie zatrzymała się przed budynkiem i spojrzała na Ciebie.
- Zrobię wejście smoka, okej? - wysapała.
Pokiwałaś potakująco głową i pierwsza weszłaś do budynku. Wyglądał jak magazyn. Bardzo oziębły, do tego. Rozejrzałaś się. Cóż, wzrok niewiele Ci dał. Dużo bardziej pomocny był słuch, gdyż doskonale słyszałaś odgłosy metalu uderzającego o metal. Nie zastanawiając się długo, pobiegłaś w stronę, z której dobiegały te odgłosy. Iron Man kontra Kapitan Ameryka i Bucky zwinięty za Stevem, Stałaś w progu, a oni jakby Cię nie zauważali. Jedynie Barnes zaszczycił Cę krótkim spojrzeniem, chodź chyba i tak nie wiedział, kim jesteś.
- Przestańcie! - wrzasnęłaś i podbiegłaś do Tony'ego i Steve'a.
Żadne z nich nie było w najlepszym stanie. Wcisnęłaś się pomiędzy tarczę i ręce Tony'ego, po czym uraczyłaś obydwóch soczystym kopniakiem. Rogersa odrzucić było jeszcze łatwo, Stark sprawił Ci dużo więcej problemów, jednak koniec końców też poleciał parę kroków do tyłu.
- Allie? - wycharczał Tony.
- Po co, do diabła, to robicie?! - krzyknęłaś i zmierzyłaś morderczym wzrokiem obydwóch śmiałków.
- ZABIŁ MI RODZICÓW! - wrzasnął Tony i ponownie rzucił się na Kapitana. Właściwie, to nie tyle na niego, jak na leżącego za nim Bucka.
- Był kontrolowany! Nie panował nad tym, co robi! - warknął Steve i za pomocą swojej tarczy odepchnął Starka.
- To już wiem. - burknęłaś.
- Ta? Niby skąd! - prychnął Tony.
Do waszych uszu dobiegł odgłos ciężkich kroków, należących do osoby, która na sto procent służyła w wojsku. W przejściu stanęła rozczochrana przez wiatr Emilie.
- Dzień dobry! - powiedziała z uśmiechem - Pogratulujcie Allie-naszemu nowemu Prometeuszowi! - powiedziała i powoli do was podeszła.
Kapitan i Bucky stali (Buck leżał) z szeroko rozwartymi oczami i buziami.
- Mhm, Steve i Bucky zaniemówili. Typowe. - Emilie przewróciła oczami i zbliżyła się o parę kroków.
Kapitan, jak na zawołanie, zerwał się na równe nogi i zamknął White (właściwie Black) w szczelnym uścisku.
- Ty żyjesz... - wyszeptał i mocniej wtulił się w włosy dziewczyny - Myślałem...
- Tak, ja też się nie spodziewałam, ale Allie jest zdolna! - powiedziała głośno brunetka - Ma to po mnie. - wyszeptała tak niedosłyszalnie, że tylko Steve był w stanie to usłyszeć.
- Zapomnij. - burknął i jeszcze mocniej ją przytulił.
- Tia... ja nie chciałbym wam psuć tej jakże słodkiej chwili, jednak SIĘ WYKRWAWIAM! - Do uszu zakochanych doszło charczenie Barnesa i liczne przekleństwa, które wypływały z jego ust.
White szybko wyzwoliła się z uścisku pierwszego Avengers i podbiegła do przyjaciela. Uklękła przy nim i obejrzała rany.
- Nieźle się urządziłeś. - burknęła i skierowała wzrok na siedzącego przed nią Steve'a. - Zrób mu pozycję pierwszej pomocy, czy jak zwał, tak zwał. - rzuciła, rozpięła swoją kurtkę i zdjęła koszulkę, którą miała pod nią, pozostając w samym staniku. Żeby zrobić na złość chłopakom, zanim zrobiła opatrunek z swojego ubrania, ponownie ubrała kurtkę i ją zapięła.
- No, Steve, brachu, wiem już, czemu dałeś kosza Sharon. - wykaszlał brunet i swój wzrok (dotąd utkwiony w wiadomym nam punkcie) skierował na przyjaciela.
- Jaka Sharon? - warknęła White, zmarszczyła brwi i utkwiła mordercze spojrzenie w Steve'ie.
- Długa historia. - burknął blondyn i rozerwał leżącą obok niego koszulkę na dwa kawałki.
- Nie wiem, czy wiecie, ale ten gościu, którego właśnie opatrujecie, zabił mi rodziców. - warknął Stark i wykierował swoją dłoń w stronę poszkodowanego i pozostałej dwójki.
- Steve, wyręcz mnie. Muszę porozmawiać z Tonym. - burknęła Emilie i wstała, a potem odwróciła się do Twojego chłopaka.
- A od kiedy to my jesteśmy na "Ty"? - prychnął biliarder i nadal nie spuszczał swojej ręki.
- A, to jak mam Ci mówić? Najczcigodniejszy, pierwszy i jedyny synu mojego przyjaciela? - prychnęła Emilie.
- Czekaj, co Ty powiedziałaś? - spytał Tony i zmarszczył brwi.
- Wiesz, że się nie przerywa niższym? I tak dla wyjaśnienia, opuść tą rączkę, bo jeszcze coś sobie nią zrobisz i mnie łaskawie posłuchaj. - warknęła - Jeszcze kilka godzin temu rozmawiałam z Twoim ojcem i nie mów mi, że nie, bo ja wiem lepiej. Ponad to, gdy tylko trafiłam do zaświatów, Twój ojciec już tam był i na spokojnie wyjaśniliśmy sobie co i jak. On, w przeciwieństwie do Ciebie, wygooglał znaczenie słowa "kontrola" i przebaczył Bucky'emu. Większy problem stanowiła Twoja matka, ale z nią już poszło potem gładko... Tylko Ty w tej rodzinie jesteś na tyle mało kapowaty, że nie raczyłeś wystukać w googlach "kontrola" i wziąć tego sobie do serca! A teraz wybacz, jestem zajęta. - warknęła Emilie i podeszła do obandażowanego już Barnesa. Razem z Stevem wzięli go pod ramiona i opuścili budynek, rzucając tylko "Czekamy w samolocie, Allie."
Stark odwrócił się w stronę, dotąd milczącej Ciebie.
- Nie no, super się znowu spisałaś! - prychnął.
- O.co.ci.znowu.do.diabła.chodzi?! - wrzasnęłaś.
- Sprowadziłaś tamtą dziewczynę, nawet nie wiem, kim ona jest, tu tylko po to, by mnie ośmieszyć, tak?! - krzyknął mężczyzna.
- Czy Ciebie coś boli?! - prychnęłaś.
- Tak. To, że zmarnowałem z Tobą tyle czasu. Wyprowadzę się do wieczora. - warknął mężczyzna i również opuścił budynek.
Stałaś na środku hangaru zupełnie sama,mocząc Twoją koszulkę słonymi łzami, które powoli spływały po Twoich policzkach. Zerwał z Tobą. Po tym, co razem przeżyliście, po tylu latach związku, tak po prostu. Bo taki miał kaprys. Oczywiście, ostatnimi czasy nie zgadzaliście się w większości decyzji, przez co wybuchały między wami kolejne spory, ale nigdy nie pomyślałaś, że wasz związek mógłby się kiedyś rozpaść. A teraz tak się stało. Przez kaprys rozpuszczonego biliardera.
End
orfiny
Nie no,
CDN
By Spajderowa
Łapiecie? XP Endorfiny. (Nie miałam innego słowa zaczynającego się na "end" ;-;) Ha ha ha ale śmieszne, boki zrywać, endorfiny, ha ha ha... Nie.
Jak się mogliście domyślać, mój charakter domagał się jakiegoś nieszczęścia, więc proszę bardzo! Czy Tony wróci z podkulonym ogonem...? Nie wiem. Znaczy, ja wiem, ale wam nie powiem. :3 Tak więc 3majcie się i papa. ;*
A, i jeszcze pamiętajcie: Jak chłopak z wami zerwie, zgłoście się do kebaba i sera feta - one nigdy was nie opuszczą. <3
Jaki zawał przeżyłam, kiedy zobaczyłam "end" xD Czekam na więcej i mam nadzieję że się pogodzą! ♥
OdpowiedzUsuńWiesz, jest nawet taka piosenka "Miejcie nadzieję, nie tę lichą marną (...)" czy jakoś tak. CX A Ciebie o zawał akurat lubię przyprawiać. :3
UsuńNo to mnie rozwaliłaś nie wiem co mam o tym myśleć...
OdpowiedzUsuńPo prostu jesteś...
Zajebista !
No inaczej nie moge tego nazwać bo ta część jest ekstra.
Dalej nie mogę się otrząsnąć z "Wyprowadzę zie do wieczora"
Życze weny!!
Stich czyta moje wypociny. *0* I dziękuję. <3
Usuń