czwartek, 14 kwietnia 2016

Inna #7

Guten tag! Jak chcesz poznać regulamin, to tam masz na dole, bo ja to leń śmierdzący, któremu nie chce się pisać tego kolejny raz... I zachęcam do komentowania i udostępniania naszego bloga. :3 Będzie nam miło.


Jest następny dzień. Godzina 10:30. Po ogarnięciu sytuacji i wysunięciu wszystkich za i przeciw, odnośnych morderstwa Tonego, stwierdziłaś, że dasz mu jeszcze trochę pożyć... Chociaż, jak będzie tyle soli jadł, to mu nerki wysiądą, a Ty na dawcę się nie będziesz pisała! Ubrałaś czarną koszulę i podarte jeansy, tak oto ubrana wyszłaś na miasto, na umówione wcześniej spotkanie. Oczywiście tobie ktoś (czyt. Anthony Stark) zawsze musi przeszkadzać...
-A gdzie się to pani wybiera?-Spytał Tony i zagrodził Ci drzwi ręką.
-No nie wiem... Na randkę.-Powiedziałaś i próbowałaś jakoś ominąć ramię mężczyzny, który zrobił się czerwono-blady jak nigdy dotąd. Wyglądało to tak, jakby jego prawa strona twarzy mówiła: "Jak ta małolata sobie myśli?! Wychodzić sobie tak po prostu na randkę?! I to nie ze mną?!", a lewa natomiast: "Boże święty, ona ucieka, ona ucieka ode mnie! Co robić?!" Uśmiechnęłaś się krzywo na ten widok.
-A ja nie wiedziałam, że Ty taki zazdrosny...-Powiedziałaś i pomachałaś brwiami. Stark szybko się otrząsnął.
-Ja? Zazdrosny? W twoich snach!-Powiedział i zwolnił Ci przejście. Przez chwilę miałaś pokusę, żeby oskarżyć go o sklerozę, bo nie pamięta nawet, na jakie spotkania Cię umawia, jednak rozsądek wziął górę i postanowiłaś zobaczyć jego reakcję po jego powrocie. Właśnie wychodziłaś.
-A z kim?-Rzucił za tobą.
-Z Brucem!-Odkrzyknęłaś i zatrzasnęłaś za sobą drzwi. Zgodnie z poradami Batka, wpisałaś w nawigację odpowiedni adres i pognałaś do celu. W centrum miasta było tłoczno. Żyjąc na obrzeżach, w zaciszu willi Starka zapomniałaś, jak to jest przedzierać się przez tłumy gapiów. Jakie to szczęście, że nie jesteś żadną rozchwytywaną piosenkarką, czy czymś podobnym... Zwinnie i szybko przecisnęłaś się przez ścianę z ludzi i dostałaś do kawiarni. Weszłaś do środka. W powietrzu unosił się wspaniały zapach czarnej kawy, a ściany ozdobione były zdjęciami tego cudownego napoju. Przy jednym z stolików siedział Bruce. Od razu skierowałaś tam swoje kroki.
-Cześć!-Powiedziałaś z uśmiechem i usiadłaś przy stoliku.
-O, cześć.-Odpowiedział Ci z uśmiechem Bruce.-Czekamy jeszcze na takiego jednego, nie wiem czy znasz, ale powinnaś...-Powiedział i zaczął pisać coś w swoim bat-telefonie.
-Iphone lepszy.-Powiedziałaś patrząc na jego telefon. Mężczyzna uniósł wzrok od telefonu i spojrzał na Ciebie.
-A czy te Iphone, są odporne na pociski, wodę, ogień i kosmitów z Kryptona?-Spytał pewnie. Zamilkłaś, nie lubiłaś przyznawać innym racji... Już otworzyłaś usta, żeby coś powiedzieć, ale przy waszym stoliku pojawił się chłopak. Miał brązowe włosy z zaczesaną grzywką, brązowe oczy i bardzo chłopięce rysy twarzy. Kogoś Ci przypominał...
-Peter?-Spytałaś niepewnie.
-Alli?-Równie niepewnie powiedział chłopak. Gdy zrozumieliście, że wy to wy, powiedzieliście jednocześnie:
-Bruce! Ty durniu! Dlaczego nie powiedziałeś?!
Mężczyzna tylko chichotał pod nosem.
-Czekajcie, Stark dzwoni.-Powiedział.
-Powiedz mu, że jestem z tobą na randce!-Wtrąciłaś szybko. Peter spojrzał na Ciebie jak na idiotkę.
-Czemu?-Spytał zdziwiony Bruce.
-Długa historia, opowiem wam zaraz, włącz na głośnik.-Zarządziłaś. Mężczyzna zrobił to co kazałaś.
-No co tam, Stark?-Spytał.
-Cześć... Jesteś z Alli?-Spytał głos w słuchawce.
-No... A co?-Powiedział Wayne.
-A no... Bluzę zostawiła, a na dworze zimno!-Pospiesznie wysapał Tony. Ty i Peter nie mogliście wytrzymać ze śmiechu, Bruce z resztą też, ale on akurat musiał brzmieć poważnie.
-Spokojnie, Stark!-Zaśmiał się.-Na pewno jej będzie ciepło...-Zapewnił.
-No, ja wiem. Żeby nie było, że ja Ci nie ufam. Bo tak nie jest, ja ufam Ci całkowicie. Zupełnie.-Plątał się Tony. Bruce znowu się zaśmiał.
-Dobra, muszę kończyć, kawę donieśli.-Powiedział.
-Tylko Alli słodzikiem zawsze słodzi, takie ostrzeżenie, to cześć.-Powiedział i rozłączył się. Teraz mogliście się śmiać do woli.
-Co to było?-Powiedział Peter z łzami śmiechu.
-Mój współlokator!-Zaśmiałaś się.
-Aby na pewno tylko współlokator?-Spytał Peter i delikatnie uderzył Cię łokciem między żebra.
-A o co chodziło z tą randką?-Spytał Bruce. Znowu się zaśmiałaś.
-Bo pan Tonyś nie pamiętał nawet, że sam umawiał mnie na spotkanie i nie chciał mnie puścić. No więc wspaniała ja, żeby utrzeć mu nosa powiedziałam, że idę z tobą na randkę, a jak wrócę to chcę zobaczyć jego minę!-Powiedziałaś dumnie.
-Wyślij zdjęcie.-Powiedział Peter. Tak oto wasza rozmowa z torów waszych romansów i ostatniej zmianie Petera w Spidermana, o czym Ci łaskawie powiedział, zboczyła na to, jakie kredki ostatnio kupiliście. Ach, te wasze rozmowy... Takie użyteczne... Chłopacy rozmawiali o polskiej reprezentacji siatkówki, a Ty niepozornie patrzyłaś w okno. Nad niebem zawisły kłębiaste, czarne chmury. Odnosiło się wrażenie, jakby zaraz miał z nich lunąć wielki deszcz. Z ulic miasta powoli znikały tłumy ludzi i coraz łatwiej dało się zapamiętywać twarze. Zauważyłaś mężczyznę, ważył około 90 kilogramów, miał zgolone włosy, leciuteńki zarost, a z twarzy przypominał Golluma, z "Władcy Pierścieni", tudzież "Hobbita". Kojarzyłaś skądś tę twarz. Nie mogąc wymyślić skąd, postanowiłaś ruszyć za prowizorycznym Smeegolem (Nie wiem jak to się pisze, ale powinniście ogarniać kto to ;) ).
-Sory chłopcy, ja już muszę iść.-Powiedziałaś przepraszająco.
-A co? Twój "współlokator" będzie się martwił?-Powiedział Peter z wrednym uśmieszkiem. Zaśmiałaś się i opuściłaś kawiarnię, w celu poruszania za znajomym nieznajomym. Mężczyzna skręcił do jakiegoś przyulicznego baru, postanowiłaś pójść w jego ślady. Bar był obskurny, w jego wnętrzu unosił się zapach papierosów i alkoholu. Nieznajomy usiadł przy barze. Rozejrzałaś się w około. Ludzi nie było aż tyle, większość wyglądała na odwiecznych alkoholików, ale był jeden. Miał czerwono-czarny strój, dwa pistolety przy pasku i dwie katany na plecach. Cały czas wpatrywał się w nieznajomego. Dla bezpieczeństwa obmacałaś się po kieszeniach. Miałaś swój pistolet i maskę wenecką od Tonego. Tyle szczęścia... Usiadłaś kawałek dalej od nieznajomego.
-Siema Ajax!-Powiedział barman.
-Elo mordo!-Odpowiedział Ajax. Ajax. Wszystko jasne, już wiesz, skąd go znałaś, to był on... Twój największy oprawca z czasów szkolnych... Niepozornie wyciągnęłaś pistolet z kieszeni i ukryłaś go choć trochę pod rękawem.
-To co zawsze?-Spytał Ajaxa barman, Francis pokiwał głową. Barman zabrał się za przygotowywanie napoju dla niego, a do Ciebie podeszła barmanka, po chyba trzech operacjach powiększenia piersi.
-Co podać?-Spytała oschle.
-Wodę.-Powiedziałaś. Kobieta nalała trochę napoju do szklanki, którą postawiła przed tobą.
-4$.-Powiedziała.
-Jeses... Drożej nie mogliście?-Powiedziałaś z ironią i położyłaś na blacie wyznaczoną kwotę. Wzięłaś łyk i spojrzałaś na Ajaxa.
-Zaraz wracam.-Stwierdził i odszedł od baru. Poszedł do jakiegoś pomieszczenia gospodarczego. Mężczyzna w czerwonym stroju, jak i Ty, poszedł za nim. Gdy weszłaś do pomieszczenia ujrzałaś niczego nieświadomego Freemana, palącego papierosa, a na regale tuż za nim mężczyznę w czerwonym kombinezonie. Czerwony przyłożył sobie palec do ust, by przekazać Ci, że masz być cicho. Nienawidziłaś zasad, dlatego zlekceważyłaś ostrzeżenia czerwonego.
-Freemanku!-Powiedziałaś słodko. Mężczyzna odwrócił się w twoją stronę.
-Co do... Ty...-Powiedział do Ciebie. Ten u góry walnął face palma i stanął przed Francisem.
-I TY...-Mówił Francis, a jego ręka powędrowała do trzymanego za pasem pistoletu. Stanęłaś obok czerwonego.-I jeszcze powiedzcie, że się znacie!-Prychnął Ajax. Uśmiechnęłaś się złośliwie.
-Przykro mi, ten oto czerwony wszedł mi w drogę, jak chciałam Cię zamordować... Ale za nim to nastąpi... Jak tam z Pepper? Myślisz, że będzie płakała?-Powiedziałaś wrednie.
-Z Melanie?-Spytał zdziwiony Ajax. Czerwony odepchnął Cię do tyłu.
-Dobra, dziewczynko, rozumiem, zabrał Ci misia, ale daj to zrobić zawodowcowi, a Ty Francis odłóż ten pistolet! To nudne!-Powiedział i strzelił w rękę Ajaxa. Zaśmiałaś się szyderczo.
-Panie! On mi życie zniszczył! I chce mnie go pozbawić! Więc jak byś mógł, to weź rusz du*ę w inne miejsce!-Wykrzyczałaś i wycelowałaś pistoletem w Francisa.
-Że co, koleżanko?!-Oburzył się czerwony.-Mi też życie zniszczył! A Ty masz przynajmniej twarz! W przeciwieństwie do mnie! Więc Francis...-Kontynuował, ale dopiero teraz ujrzał, że okno było otwarte, a Ajaxa nie było na swoim miejscu.-Patrz, co narobiłaś!-Krzyknął w twoją stronę.
-Ach, ja coś zepsułam? Sorry, panie, ale ja tylko chciałam go zabić! Za to, że on chce mnie zabić! Więc wypierpaier mi z tymi oskarżeniami!-Krzyknęłaś.
-Ty mała, głupia...-Powiedział i już miał posłać Cię na ziemię, gdy niespodziewanie przewidziałaś jego ruchy i powaliłaś go na ziemię.-Uh... Dobra, wygrałaś!-Powiedział wkurzony czerwony i wstał.-Deadpool.-Przedstawił się. Bacznie zmierzyłaś go wzrokiem.
-Inna.-Przedstawiłaś się. Deadpool się zaśmiał.
-Alli, nie wysilaj się tak! Pezcież dobrze wiem, kim jesteś...-Powiedział ze śmiechem.
-[Cenzura]! Czy wszyscy muszą mnie znać?!-Kopnęłaś w kartonowe pudło.
-A swoją drogą... Co Ci zrobił?-Spytał siedzący na podłodze Deadpool. Odetchnęłaś głęboko i odwróciłaś się w jego stronę.
-Zniszczył mi czasy szkolne, a teraz z swoją dziewczyną Melanie, która zmieniła imię na Pepper, chce zamordować mnie i mojego przyjaciela, Starka.-Powiedziałaś oburzona. Deadpool zagwizdał.
-No nieźle. Mi tylko zniszczył twarz... I wszystko inne, a tak poza tym...-Wcisnął Ci karteczkę do rękawa.-Jak znajdziesz Ajaxa, to zadzwoń.-Powiedział i wyskoczył przez okno.
-Mhm... Nadzieję sobie robi...-Wymruczałaś pod nosem. Właśnie zadzwonił do Ciebie telefon. Dzwonili z T.A.R.C.Z.Y.
-Dzień dobry, pan Anthony Stark leży na oddziale chirurgii w szpitalu w Nowym Jorku. Kazał do pani zadzwonić. W waszym domu podłożono bombę, która jak może się pani domyślać wybuchła.-Mówił agent o nieznanym Ci nazwisku. Musiałaś się bardzo starać, żeby telefon nie wypadł Ci z rąk. Głośno przełknęłaś ślinę.
-A-a... W jakim on jest stanie?-Spytałaś zdenerwowana. Mężczyzna westchnął.
-Ciężkim, ale się wykaraska, więcej informacji nie mogę udzielić, dowie się ich pani, jak pani sama przyjedzie. Do widzenia.-Powiedział agent i rozłączył się. Nie marnując ani chwili pognałaś do swojego samochodu, żeby pojechać do szpitala.

CDN

-By Spajderowa

1 komentarz:

  1. fajne serio super piszesz to i no fajne (napisałabym coś wcześniej ale nie ogarniam blogów dopiero teraz wypaczałam gdzie sie komentaze daje)

    OdpowiedzUsuń