I
I
V
Nogi Emili zapadały się w grząskim błocie. Dziewczyna rozejrzała się nerwowo, w poszukiwaniu nadjeżdżającego, niemieckiego samochodu z żołnierzami Hydry, do którego miała zamiar niepostrzeżenie wsiąść. Owy właśnie nadjeżdżał. Alli schowała się za najbliższym drzewem i odczekała, aż samochód znajdzie się na jej wysokości. Emili wychyliła się zza drzewa. Już czas. Rozpędziła się i wskoczyła do pędzącego pojazdu. Siedzący tam żołnierze Hydry spojrzeli na nią i zauważyli, że nie jest ona ich sprzymierzeńcem. Emili w milczeniu obdarowała mężczyzna paroma solidnymi kopniakami i wyrzuciła ich z samochodu.
-Kogo wieziecie?-Usłyszała z zewnątrz.
-Ludzie. Wracają z misji.-Wyjaśnił kierowca. Po tym nastąpiło skrzypienie metalu i samochód ruszył. Gdy w okół niego rozciągały się same pudła, Emili wyskoczyła z furgonetki schowała się za jednym z nich. Wyciągnęła krótkofalówkę i zadzwoniła do Steve'a.
-Steve? Żyjesz?-Spytała.
-Tak, żyję... Wjechałem inną bramą. Daj znać, jak coś znajdziesz.-Jego głos przypominał robotyczną mieszaninę różnych, zupełnie przypadkowych głosek i sylab. Idealnie. Tajny szyfr zawsze się nadaje. Ten polegał na tym, by zmieszać wewnętrzne litery wyrazy, w zupełnie randomowy sposób. Mózg człowieka potrzebuje tylko występujących i pierwszych w wyrazie liter, by skojarzyć dane słowo. Emili naciągnęła czarny kaptur i potruchtała do wejścia do siedziby Hydry. Dla zabawy poczęstowała ludzi z zewnątrz porcją gazu powodującego śmiech. Minęła minuta, a wszyscy, oprócz niej, zaczęli śmiać się z byle czego. Emili, żeby nie zarazić się tym paskudztwem weszła do budynku. Dla bezpieczeństwa położyła rękę na swoim pistolecie, upiętym u jej pasa. Przeszła parę kroków i doszła do... Pustego holu. Jak wszystkie z resztą. Dziewczyna przeklęła pod nosem i kopnęła w ścianę.
-Emili?-Usłyszała za sobą. Szybko wyciągnęła pistolet i wycelowała nim w napastnika, który spoglądał na nią miłymi, błękitnymi oczyma. Steve.
-Nie strasz mnie.-Syknęła i odłożyła broń tam, gdzie jej miejsce.
-Dobra, ale naszych żołnierzy przetrzymują tam.-Steve ruchem głowy wskazał na sąsiedni korytarz.-Więc chodź.-Kapitan chwycił Emili za rękę i pociągnął w stronę wymienionego wcześniej pomieszczenia.
-Nie lubię, gdy ktoś mnie prowadzi.-Mruknęła i wyrwała swoją dłoń z dłoni Rogersa.
-Coś jesteś nie w sosie.-Westchnął Steve i zaczął przyglądać się krążącym co jakiś czas żołnierzom Hydry.
-Jakoś nie mam dobrego humoru, gdy nad życiem mojego przyjaciela i oddziału wisi znak zapytania.-Burknęła.-A teraz chodź, bo zachowujesz się jak baba, wybierająca kreację na imprezę.-Dodała i pewnym krokiem przebiegła przez dwa najbliższe korytarze, tym samym lądując pod magazynami z żywym towarem.
-O ile wiem, sama jesteś babą.-Mruknął Steve.
-Doprawdy? Nie wiedziałam...-Prychnęła Emili i wkroczyła do zionącego śmiercią pomieszczenia. Chłód i smród zwłok uderzył w jej twarz. Jej ludzie są przetrzymywani w chłodni. Nice. Ciekawe, jakie jest prawdopodobieństwo, że oni żyją... Wszędzie rozstawieni zostali ludzie Schimdta. Jeszcze większe nice. Wszystko należało przeprowadzić po cichu i z stu procentowa pewnością, że się uda. Emili dała znak Steve'owi rękaim znaczący na trzy. Raz... Dwa,,, Trzy! W stronę żołnierzy poleciała armia kulek. W stronę Rogersa i White też jakieś poleciały, jednak one albo lądowały w ścianie, albo odbijały się od tarczy Kapitana Ameryki. Gdy wszyscy już padli na ziemię, buntownicy podeszli do wielkiej klatki, przypominającej klatkę dla ptaka. W niej roiło się po prostu od ich ludzi. Musieli stać w własnych odchodach i dzielić się, jakże cennym, powietrzem. Steve z całej siły rzucił w swoją tarczą w pręty, które na skutek uderzenia, srozdzieliły się od siebie i utworzyły luźne przejście.
-No nareszcie! Nie wiemy, jak wam dziękować!-Powiedział jeden z uwięzionych do Emili.
-Interesuje mnie tylko jedno. Czy w tej klatce razem z wami był James Buchanan Barnes? Bucky?-Spytała, a na jej ustach pojawił się sztuczny uśmiech, żeby nie wyjść na zimną panią szef. Mężczyzna pokręcił głową.
-Nie, jego zabrali...-Zaciął się-Tam, skąd już nikt nie wraca... Zabrali go jakąś godzinę temu, średnio co 4 przychodzili po kolejnego nieszczęśnika.-Powiedział. W Emili zgotowała się złość. Paszoł won od moich przyjaciół, czyż nie? Właśnie. Hydra złamała tą zasadę, a zasad White'ów nie można łamać, toteż wszyscy, którzy się do tego przyczynili, poniosą rychłą śmierć. Coż.... Paru już poniosło. Okej, może krzywdzenie innych ludzi za wyrządzone krzywdy nie jest najlepszym rozwiązaniem, ale niektóre rzeczy, trzeba zrobić raz, a skutecznie.
-Dzięki. Jak chcecie, możecie powystrzelać wszystkich. Tylko uwaga, bo dostali głupawki na skutego gazu, powodującego ją.-Kąciki ust Emili mimowolnie lekko podniosły się i wygięły w nikły uśmiech.-Nie czekajcie na nas.-Dodała.-Chodź, Steve, idziemy odbić Bucky'ego i skopać parę ludzi, którzy postanowili złamać moje zasady!-Krzyknęła dziewczyna w biegu. Steve nie odpowiedział, tylko pobiegł za nią prosto do laboratoriów szalonych naukowców... Jak w prawdziwym horrorze. Ci, którzy napatoczyli się po drodze zostali poczęstowani kulką prosto w serce. (Emili chciała ich pozakłuwać nożami tak, żeby cierpieli, jednak Rogers okazał się rozsądny i szybko ukrócił ich cierpienie... Szkoda.) Emili i Steve przylegli do ściany. Po chwili wsłuchiwania się w ciszę, dziewczyna odchyliła głowę, która dotknęła lufy pistoletu.
-Łał... Powiało grozą...-Emili przewróciła oczami, schyliła się. podcięła mężczyznę z pistoletem, który się przewrócił, a leżącego na ziemi naukowca spotkał zaszczyt ostania kulką prosto w potylicę. Cała akcja trwała zadziwiająco... Krótko. Jakby ruchy Emili zostały przyspieszone o 20%...
-Jak ty...-Steve zmierzył ją wzrokiem od góry do dołu. Emili wzruszyła ramionami i weszła do pomieszczenia. Stała tam... Eilka kopuła, w której leżał nieprzytomny i zakneblowany Barnes.
-Ch****a...-Mruknęła Emili i podeszła do Jamesa.-Sugestie?-Podniosła wzrok na swojego towarzysza wędrówki.
-Rzuć jakimś głupim tekstem.-Powiedział Steve po chwili milczenia.
-Nienawidzę pierogów z śliwkami. Ogólnie śliwek.-Powiedziała Emili tak przekonująco, że trudno było w to uwierzyć. Bucky jak na zawołanie zaczął kaszleć i otworzył powieki.
-Patrz, Jesteś wróżbita Steve. Zbieraj po dwójce za banalną wróżbę.-Emili z lekkim uśmiechem zdjęła taśmę naklejoną na twarz Bucky'ego.
-Ty nie lubisz śliwek, czy się przesłyszałem?-Spytał zaspany Barnes, jednak się nie podniósł.
-Miała cię wybuzić jakimś głupim tekstem. Chyba podziałało.-Powiedział Steve i odruchowo skierował wzrok w stronę drzwi.-Możesz wstać?-Dodał. Bucky mozolnie podniósł jedną rękę, rozmasował głowę, wydał z siebie cichy pisk przy podnoszeniu się i usiadł na skraju blatu.
-Nie wiem... Może... I co wy tu robicie? I dlaczego Emili ma mundur generała plus malinkę na szyi?-Spytał Barnes i uważnie zaczął przyglądać się twarzy dziewczyny.
-Od jutra chodzę w golfie.-Mruknęła dziewczyna.-Wstawaj!-Powiedziała ochoczo i posłała obojętnie spanikowane spojrzenie Steve'owi mówiące: "Będziesz tak stał i się patrzył?". Rogers jak na zawołanie znalazł się obok dziewczyny i wziął pod ramię swojego kompana.
-Zeszliście się W końcu? Jak tak, to dycha za dobrze przepowiedzianą przyszłość.-Westchnął Barnes.
-Brawo. Razem z Stevem otworzycie mały wózek cygański z szklaną kulą i czarnym krukiem.-Mruknęła pani generał.-Pójdę pierwsza.-Rzuciła i wyszła z pomieszczenia.
-Urosło Ci się.-Mruknął Bucky i podparł się na ramieniu Kapitana.-I ubrałeś niebieskie rajstopki. Jak baba.
-Miło wiedzieć...-Powiedział Steve i wyszedł z tego przeklętego laboratorium. Emili zajmowała się unieszkodliwieniem celów, a Steve doprowadzeniem Bucky'ego, który zadawał masę niepotrzebnych i zarazem oczywistych pytań, które Emili i Steve'owi już mocno działały na nerwy... Sala główna. Mnóstwo maszyn i innych tego typu pierdół... Nikt ich nie rozumie.
-Ja naprawdę dam sobie radę sam!-Uparł się Bucky i wyrwał z objęć Kapitana. Ten nie odpowiedział, tylko rozejrzał się na około i sprawdził, czy nie ma na drodze jakiś podejrzanych typków. Czysto. Wróć! Jeden właśnie wyszedł z pokoju. Wysokie, grube czoło, odstające uszy, karzełkowaty wzrost i drugi podbródek. Doktor Zola. Karzełek spojrzał na uciekinierów i po wydaniu z siebie dziwnego pisku, zaczął uciekać.
-Stój!-Krzyknął Steve i zaczął gonić za mężczyzną, który już na nieszczęście zniknął w windzie. Cudnie. Steve uderzył jeszcze parę razy w szyb urządzenia, jednak to nic nie poskutkowało.
-A co by było, gdybyśmy stanęli w płomieniach?-Wysunął Bucky i wychylił głowę poza poręcz mostu.
-Pokaż!-Mruknęła Emili i poszła w jego ślady.-O-oł... Ktoś jest odporny na ogień?-Spytała, jednak odpowiedziało jej milczenie. Czyli nie... Tarcza Rogersa też za dużo nie wskóra. Dziewczyna przeklęła pod nosem i nerwowo rozejrzała się po poziomie, na którym aktualnie się znajdowali. W jednym miejscu barierka była niska, a przejście blisko. Jeśli odpowiednio się skoczy, bądź przeleci, ujdzie się z tego bez szwanku. Teraz tylko, jak to wykonać.-Steve!-Dziewczyna zwróciła się do swojego towarzysza. Ten podszedł do niej i spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
-Czy dałbyś radę przerzucić Barnesa tak, aby nic mu się nie stało na tamten brzeg?-Spytała i spojrzała na drugą stronę.
-Przerzucić to tak, jednak on sam będzie musiał dobrze upaść.-Skrzywił się Steve.-Wykonać?-Dodał. Emili pokiwała głową i spojrzała na Jamesa, próbującego przysłuchać się ich rozmowie.
-James, brachu, będziesz mi to wytykał do końca życia, ale...-Steve mówiąc to chwycił Bucky'ego w talii.
-Ej, Steve, ziemia do ciebie, to mi się przestaje podobać...-Głos Barnesa zdawał się lekko załamywać.
-Wybacz!-Steve cisnął nim prosto na drugi brzeg. Chłopak upadł z hukiem, jednak szybko się pozbierał i stanął na krawędzi platformy.
-A co z wami?!-Próbował przekrzyczeć odgłos przedmiotów pożeranych przez niszczycielski ogień, żywioł nad żywiołami. Emili wiedziała, co chce zrobić. Ważne, żeby Steve i Bucky przeżyli. Ona... Jej nikomu nie będzie szkoda. Zawsze tak było. Ona zawsze była ta obojętna, nad której śmiercią nikt nie zapłacze. Wyjątkiem będą mogli być Steve i Bucky, jednak oni się pozbierają... Ona nie.
-Skacz pierwszy.-Powiedziała Emili i zagryzła wargi.
-Nie, nie ma opcji. Nie zostawię Cię.-Powiedział Steve.
-Błagam, po pierwsze, nienawidzę ckliwych scenek typu: "I love You. I know." i Han Solo został zamrożony. Po drugie, jestem pani generał, a mnie musisz się słuchać, więc teraz nie jako przyjaciółka, nie jako dziewczyna, tylko jako SZEFOWA każę ci skoczyć!-Warknęła Emili i skrzyżowała ręce na piersi. Chciała wyglądać groźnie i budzić postrach, jednak tak naprawdę jej nogi trzęsły się jak galareta.
-Nie ma mowy!-Steve podszedł do dziewczyny i chwycił ją w pasie.
-PUSZCZAJ!_Krzyczała i zaczęła się miotać, niczym węgorz wyłowiony na brzeg. Rogers jednak nie miał zamiaru jej słuchać i potraktował ją tak, jak Bucky'ego. Tylko delikatniej. Emili uderzyła o metalową ścianę i wydała z siebie niemy jęk. Szybko pozbierała się na równe nogi i stanęła obok Bucky'ego.
-Steve! Czy ty zawsze musisz robić wszystko na opak?!-Krzyczała dziewczyna, starając się powstrzymać płacz. Rogers jakby nigdy nic wzruszył ramionami.
-Poniekąd.-Krzyknął w stronę Emili i Bucky'ego. Barnes zacisnął pięści. Wydawało mu się, że znajduje się w jakimś tanim przedszkolu.
-Dobra, OBOJE zachowujecie się jak dzieci, więc skacz Steve, bo bez Ciebie się nie ruszymy!-Bucky skrzyżował ręce na piersi.
-Musicie.-Krzyknął Steve.
-To masz problem, bo nie!-Prychnął ciemnowłosy i kopnął powietrze. Rogers rozejrzał się na około, złamał pręty barierki, wziął rozbieg i... Leciał. Niczym ptak. W przeciwieństwie do ofiar rzutu Rogers zrobił fikołka na ziemi i wylądował na proste nogi.
-Wybierz swoją śmierć, Steve.-Burknęła Emili i pognała do wyjścia. Mężczyzna roześmiał się i razem z swoim towarzyszem poszedł w jej ślady. Cała trójka wybiegła na zewnątrz, gdzie rozgrywała się naprawdę niezła rzeź. Ich żołnierze zabawiali się w kotka i myszkę z żołnierzami Hydry, kórych i tak za dużo nie zostało, ktoś postanowił się pobawić czymś na wzór traktoro-czołgu z laserami, a jeszcze ktoś inny wyrzutniami z kryptonitem. Normalka.
-Trzeba się zbierać.-Powiedział Steve.-Em, weź ich zwołaj, czy coś.-Dodał. Dziewczyna przewróciła oczami. Czy dla niego jest takie łatwe, zwołać do siebie armię roześmianych żołnierzy?
-EJ! Ludzie! Zbieramy się, bo wszyscy umrzemy!-Krzyczała Emili na całe gardło. Paręnaście par oczu spojrzało na nią i na chwilę zaprzestało w zajęciu, które w tej chwili wykonywało.
-Ta fabryka zaraz wybuchnie, więc zbieramy się!-Dokończył za nią Steve. Żołnierze poodkładali część zabawek, część zabrali i ruszyli z Buckym, Stevem i Emili.
-A teraz na spokojnie.-Powiedział Barnes po paru minutach marszu-Kiedy, gdzie i jak Steve założył rajstopki, tak urósł i się z tobą zeswatał?-Głupie pytania Bucky'ego... Emili posłała zrozpaczone spojrzenie Rogersowi. Ten tylko na nią spojrzał i posłał jej uśmiech mówiący: "Sama się wpakowałaś, sama się wypakuj!".Emili walnęła face palma i zgromiła go wzrokiem.
-A więc...-Zaczęła.-Steve ubrał rajstopki wtedy, gdy był ten eksperyment. Ty to jeszcze pamiętasz. To on za sprawą surowicy i jakiegoś czegoś w kapsule sobie urósł, potem napatoczył się żołnierz Hydry, który zamordował Erskine'a , i generała, który na łożu śmierci mianował mnie panią generał, potem zaczął się pościg, oczywiście my go wygraliśmy, on odklepał tą swoją formułkę i wyzionął ducha. Potem poszliśmy do Howarda, ten zrobił jakieś kolejne eksperymenty na Steve'ie, ja za to wrobiłam ciebie i Steve'a w związek gejowski, bez urazy, bo nie mogłam znieść szczebiotania pielęgniarek, które tak bardzo chciały urodzić jego dzieci...
-Że CO?!-Krzyknął Bucky.
-Bucky, ona była zazdroooosnaaaaa!-Steve trącił dziewczynę łokciem.
-A... To mi się wszystko układa!-Zaśmiał się Barnes.
-Ja zazdrosna? Niby o kogo...-Zaśmiała się.
-O mnie? O ile wiem, ja z tobą chodzę... Od paru godzin.-Powiedział Steve. Bucky klasnął w dłonie.
-Super! Kiedy urządzamy waszą dobownicę?-Spytał. Emili przewróciła oczami.
-To może niech Steve Ci to wytłumaczy!-Parsknęła.
-Spoko!-Odpowiedział Steve.-Potem dostałem tarczę i strój, przez co zostałem Kapitanem Ameryką, występowałem przed dwunastolatkami, które mnie kochały, a po jednym z występów tak jakoś wyszło, że się umówiłem z Em...-Skrócił.
-Umówiłeś? Kiedy niby! I zapomniałeś, że w trakcie TEGO występu publiczność, czyli nowi rekruci, zadbała o to, żebyś nie głodował i obsypała cię pomidorami, potem miałeś myśli typu "Jestem do niczego.", "To nie moja działka."; "W ogóle jestem nieprzydatny."; "Wyglądam w tych rajstopkach jak baba." i takie tam różne. A później ja i Steve poszliśmy Cię odbić, Bucky. Co ty na to?-Dokończyła historię Em. Bucky pokręcił głową.
-Ach wy skowronki...-Zaśmiał się. Po jeszcze paru kilometrach oddział z Kapitanem, Emili i Buckym na czele ujrzał bramę ich obozu. Pewnym i dumnym krokiem weszli do środka, prosto w tłum jakże zachwyconych pozostałych żołnierzy. Każdy musiał dotknąć, zobaczyć i zrozumieć, że dwie małe osoby dokonały niemożliwego.
-Umarli powstają z martwych...-Westchnął pułkownik.
-Pnie pułkowniku!-Zasalutowała Emili-Niniejszym oświadczam, że cały oddział numer 107 został odbity z nieodkrytej jeszcze fabryki Hydry, która teraz zmieniła się w kupkę gruzu.-Dokończyła Emili, a pan pułkownik zamilkł.
-Za Kapitana Amerykę i panią generał!-Krzyknął Bucky zza pleców "dowódców", a jak na zawołanie rozniósł się głośny wiwat.
CDN
-By Spajderowa
Doczytacie sobie formułkę spod ostatniego postu?
Śliwki są już wszędzie! xD
OdpowiedzUsuńSuper rozdział, czekam na kolejny. ^^