Emili=22 lata.
Ju=23 lata.
Pozostali ''w realu"=24 lata.
Stark (ten młodszy)= Forever alone - 25.
Pozostali (wtedy tam wtedy) = 23 lata.
Wieczór. Chłodna noc w Włoszech. Nowość. Temperatura, która zazwyczaj nie spada niżej niż 18 stopni, dziś wynosi coś koło 11. Emili naciągnęła na siebie swój ciemny-moro płaszcz i postanowiła zrobić wieczorny obchód. Właśnie przechodziła obok namiotu pułkownika, gdy usłyszała fragment interesującej rozmowy.
-Oczywiście dostanie pan najlepszych ludzi, panie Kapitanie.-Mówił Phillips. Dziewczyna przystanęła w pół kroku.
-Dziękuję, ale pozwoli pan, że sam wybiorę swoich ludzi.-Powiedział Kap. Pułkownik zamilkł na chwilę.
-Oczywiście...-Powiedział.
-W takim razie dziękuję.-Rzekł Steve i wyszedł z namiotu. Emili zasłoniła twarz rękoma. Jak by to wyglądało, pani generał podsłuchuje rozmowę swoich ludzi... Bezczelność. Steve zrobił krok do przodu, jednak cofnął się i spojrzał w stronę dziewczyny.
-Wiesz, że Cię widzę?-Spytał obojętnym tonem, jednak kąciki jego ust lekko uniosły się w górę.
-Nie.-Odpowiedziała Emili nadal się zasłaniając. Steve spojrzał w rozgwieżdżone niebo.
-Za 15 minut w barze?-Spytał.
-30.-Odpowiedziała dziewczyna i lekko odsłoniła twarz.-Ubrać golf, czy wręcz przeciwnie?-Na jej twarzy pojawił się śliczny Lenny. Steve uśmiechnął się lekko i powiedział:
-Wręcz przeciwnie.
-Ubiorę golf. Zrobię Ci na złość.-Emili uśmiechnęła się lekko i poszła do swojego namiotu. Podeszła do swojej szafy i wygrzebała z niej czarną, koronkową sukienkę przed kolana i czarny komin z srebrnymi refleksami. Niby nikt nie miał nic zabierać, jednak kobiety zawsze znajdą sposób, żeby zabrać coś szykownego. Całość dopełniła, wyjątkowo czystymi, kruczymi botkami. Tak wyszykowana dziewczyna poszła do baru. Otwarła ciężkie, mahoniowe drzwi i z pełną gracją wkroczyła do środka. Na szczęście wszyscy byli na tyle upici, że nie zwrócili uwagi na jej szykowną kreację. Szybko przeszła pierwszą prostą i już była przy barze, gdzie siedzieli Bucky i Steve.
-Hellow szczypiorki. Postawicie coś?-Spytała Emili i przechyliła głowę lekko w prawą stronę. Steve i Bucky spojrzeli na nią. Oczy Rogersa powiększyły się do rozmiarów pięciozłotówek, a Bucky zachłysnął się swoim drinkiem. Dziewczyna przewróciła oczami, lecz nie przestawała robić słodkiej miny.
-Bez tego golfu byłoby lepiej.-Wymamrotał Steve, nadal nie odwracając wzroku od dziewczyny. Emili wzniosła wzrok ku górze.
-Co mnie skłoniło, żeby mieć takich przyjaciół? I chłopaka. Żeby się nie czuł samotny. Nie no, naprawdę go kocham.-Em kłóciła się w myślach z swoim rozumem, który mówił: "Było trzeba iść do tej szkoły dla dziewcząt, nie miałabyś problemów." i sercem: "Ale ona go kocha! Rozum, Ty nic nie rozumiesz!" i własnym mózgiem: :... Serce ma rację."
-Może i tak, ale pan Barnes miał z tym jakiś problem.-Dziewczyna spojrzała na oszołomionego Jamesa. Oszołom. Bucky spojrzał na Steve'a wzrokiem: "Stary... Pacz no tylko, co Ci się za diament trafił, a Ty jeszcze narzekasz!" Emili postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce, gdyż zrozumiała, że nic nie wyniknie z darmowego napoju. Szkoda.
(Teraz akcja dzieje się tam u was. W kawiarni. Pamiętacie?)
-No i było sporo alkoholu i...-Rogers spojrzał na Ciebie przepraszającym wzrokiem. Siedziałaś z otwartą buzią i oczami wielkości banknotów dwustuzłotowych.
-Przeżyłam szok po tym, jak się dowiedziałam, że TY, a Ty... Ty jesteś w moim wieku! Chodziłeś z moją mamą, która... Która teraz leży w grobie!-Mówiłaś łamiącym się głosem.-I jeszcze mi powiedz, że... Że wy...-Zrobiłaś parę dziwnych ruchów rękami. Nie ogarniałaś swoich rąk. Szczególnie, gdy byłaś zestresowana. Kolejne przepraszające spojrzenie Steve'a.-Czyli... Czyli jest prawdopodobieństwo, że jesteś moim ojcem?-Twój głos się lekko załamał, a oczy zaszkliły się.
-I to duże.-Burknął Rogers.-Ale tylko testy DNA mogłyby to wskazać na 100%...
-Jeses...-Schowałaś twarz w dłoniach. Co Ty masz zrobić? Właśnie odkryłaś, że człowiek, którego zawsze brałaś za ojca, nim nie był. Ale... Jak Steve, pan Steve, jak Ty się masz teraz do niego zwracać? Jak on mógł przeżyć? Twoja mama była w śpiączce. Gdy była w szóstym miesiącu ciąży, bo potrącił ją trolejbus... -A-ale jak Ty... Jak Ty przeżyłeś? Co się stało z tym całym Buckym?-Twój głos z każdą chwilą łamał się coraz bardziej. Chyba zaraz wybuchniesz płaczem! Czemu? Płacz poszokowy. Możesz tak to nazwać. Rogers westchnął głęboko.
-Była misja. Mieliśmy rozwalić pociąg, w którym jechał Zola. Bucky... Podczas niej oddał życie za ojczyznę. Jakiś czas później mieliśmy zniszczyć kolejną siedzibę Hydry, w jakimś stopniu była to zemsta za śmierć Bucka. Emili... Wtedy już była w stanie błogosławionym i musiała zostać w bazie. Stamtąd wszystko nadzorowała. Ja poszedłem robić swoje, znalazłem samoloty z bombami i postanowiłem oddać życie, żeby inni przeżyli. Rozbiłem te samoloty na Antarktydzie i mnie zamroziło. Po paru dekadach mnie odmrozili i... Oto jestem.-Zrelacjonował Steve. Twoja głowa nie zmieniała położenia. Nadal leżała w Twoich dłoniach.
-Dobra... Zrobimy tak. Mój ojciec leży w grobie, a Ty jesteś moim przyjacielem... Poznaliśmy się tu i teraz, ale o naszej rozmowie cicho sza. I o tym, że na 99% jesteś moim ojcem, to też nikt nie może wiedzieć, okej?-Spytałaś. Steve potakująco pokiwał głową.
-Tak będzie najlepiej.-Powiedział. Jeszcze chwilę siedzieliście w milczeniu, gdy odezwał się Twój telefon. Wygrzebałaś go z torebki i w ostatniej chwili odebrałaś.
-Halo?-Mruknęłaś.
-Cześć Al... Sorry, że Ci tak d*pę pod koniec dnia zawracam...-Mówił Bruce. Wyjrzałaś przez okno. Faktycznie, było już ciemno.-Ale mamy taki jeden problem. Taki jeden ciemnota postanowił się zabawić w super bohatera i sam posłał się na śmierć. Ma jeszcze puls i jest nikła szansa na odratowanie go, ale nikła. Bo jak zauważyłaś, po prawej stronie Nowego Jorku dzieje się rozwałka... Chodź go wyleczyć!-Bruce rozłączył się, a Ty schowałaś telefon do torebki.
-Kretyni...-Mruknęłaś. Kapitan przypatrywał się całej sytuacji.-Siły wyższe.-Przeprosiłaś go uśmiechem.
-Dobra, rozumiem. To do zobaczenia.-Powiedział do Ciebie gdy wychodziłaś. Autobusem dojechałaś do miejsca, w którym leżał prawie martwy kumpel Bat mana. Nie wyglądało najgorzej... Wyglądało STRASZNIE. Budynki i wszystko w około się paliło, wszędzie gruz, śmierć, ogień i cierpienie i wielki trup czegoś a'la Godzilli, pod którym klęczały 4 postacie. Postanowiłaś tam pójść w pierwszej kolejności.
-Clark! Clark obudź się!-Krzyczała jakaś zapłakana kobieta. Byłaś jeszcze parędziesiąt metrów od niej, a już słyszałaś jej krzyki. Podbiegłaś do zapłakanej blondynki Trzymała w ramionach... Super mana?
-O! Jest nasza zbawczyni!-Powiedział Bat man i wskazał na Ciebie ręką. Miał nową zbroję. Dziwne, zazwyczaj chodził w tej samej, ale jak na specjalne spotkanie z "Godzillą" ma nową, to spoko. Sam Tony ma ich ponad... Dużo. Tyle na pewno. Blondynka skierowała na Ciebie swoje czerwone od płaczu oczy.
-Proszę... Uratuj go.-Wyszeptała dławiącym się głosem. Westchnęłaś ciężko i kucnęłaś obok "martwego" Super mana. Jakaś kobieta z mieczem i bardzo kusym stroju z opaską uważnie przyglądała się Twoim poczynaniom. Opuszkami palców dotknęłaś rany poszkodowanego, a ta powoli zaczęła się zrastać. Blondynka wstrzymała oddech, a kobieta brązowych włosach podeszła bliżej. Bruce, jak to on, tylko stał i się patrzył. Nic pożytecznego dla świata nigdy nie zrobi. Gdy rana Kenta zrosła się, przeniosłaś swoje palce na jego serce, które po parunastu minutach zaczęło bić. Gdy jego rytm nie był zagłuszony, a liczba uderzeń odpowiednia zabrałaś dłoń z jego ciała.
-Cz-czy tyle wystarczy?-Spytała blondynka. Westchnęłaś ciężko.
-Studiowałam medycynę. Wiem, co robię.-Westchnęłaś i wbiłaś wzrok w ziemię. Oczy Kenta powoli zaczęły otwierać się, a jego skóra przybierać rumiany odcień.
-Ała... Umarłem?-Spytał.
-Witamy wśród żywych...-Westchnęłaś i kopnęłaś leżący nieopodal kamień.
-Clark!-Krzyknęła blondynka i z całej siły przytuliła mężczyznę. Wayne zmarszczył brwi i podszedł do Ciebie.
-Co jest?-Spytał troskliwym tonem. Dziwne, stał się taki mroczny, a jednak jego troskliwy ton pozostał. W sumie był dla Ciebie jak brat, którego śmierci byś sobie nie wybaczyła.
-Nic.-Burknęłaś nie odrywając wzroku od ziemi. Gdybyś mogła, bo nie możesz, to co byś mu powiedziała? "Hej, Bruce! Wiesz, że mój ojciec jest w moim wieku i też jest bohaterem i będzie ze mną pracował?". Mhm, na pewno.
-Młoda, znam Cię na tyle dobrze, by wiedzieć, kiedy kłamiesz.-Batek zmierzył Cię przenikliwym spojrzeniem. Milczałaś.
-Nic mi nie jest.-Zapewniłaś i ruszyłaś gu swojemu domowi. Co miałaś zrobić? Obok Ciebie nagle śmignął niebieski kształt i wylądował idealnie przed Twoim nosem. Super man.
-Dzięki za uratowanie, tak poza tym, jestem Clark Kent.-Przywitał się z uśmiechem. Wysiliłaś się i wygięłaś mięśnie swojej twarzy w uśmiech firmowy numer 9, ba samemu się przedstawić.
-Alli Hayes. Miło mi. Muszę iść. Do widzenia.-Rzuciłaś i poszłaś od swojego samochodu. Z mętlikiem w głowie wróciłaś do swojej posiadłości.
-Cześć...-Rzuciłaś zamykając drzwi. Tony wyszedł z swojego gabinetu.
-Cześć.-Powiedział i pocałował Cię na wieczór dobry.-Co taka nie w sosie?-Spytał. Machnęłaś ręką i poszłaś do kuchni zrobić sobie kakałko.
-Broni szukałam pół dnia... Mam w torbie, możesz sobie obejrzeć, potem poszłam do kawiarni i poznałam jednego z naszych przyszłych współpracowników.-Powiedziałaś wsypując do szklanki saszetkę z kakaem.
-Serio? Kogo?-Spytał Tony oglądając Twój nóż.
-Steve Rogers. Kapitan Ameryka, jak wolisz.-Zalałaś ciemny proszek mlekiem.
-Kapitan Ameryka... Czekaj, czekaj... Kojarzy mi się... A, tak! Znał się z moim ojcem. Mój ojciec znał się prawie z wszystkimi. Z Twoją matką również. Czasami zazdroszczę Ci, że Ty miałaś takie idealne dzieciństwo...-Westchnął. Po podgrzaniu napoju w mikrofali usiadłaś na kanapie obok Tony'ego.
-Przecież oglądałeś taśmy. Twój ojciec Cię kochał, ale nie umiał tego wyrazić... Jest to dużo lepsze, niż mama, która ciągle się ciągle kręci zdołowana, z niewiadomego powodu (chociaż już jest wiadomy-Dodałaś w myślach) i tata, który ma miliard pomysłów na minutę i albo ciągle coś pisze, albo coś tam innego robi...-Położyłaś swoją głowę na ramieniu Starka, który objął Cię ramieniem.
-A ten Rogers... Równy gościu?-Spytał Tony i lekko pogładził Twoje włosy. Wzruszyłaś ramionami.
-Spoko jest, chociaż wy się zapewne nie dogadacie...-Na Twoich ustach zagościł nikły uśmieszek.-Potem jeszcze zadzwonił Wayne, jak była ta rozróba w Nowym Jorku, to tam sobie "zginął" Super man, potem go wskrzesiłam i przyjechałam.-Streściłaś.
-Oj Al.. Co ja z Tobą mam...-Powiedział Tony i pocałował Cię w czoło. Uśmiechnęłaś się lekko i jeszcze bardziej w niego wtuliłaś. Szkoda, że nie możesz powiedzieć mu prawdy, chociaż... Może to i lepiej?
CDN
-By Spajderowa
To jest Monika.
Monika rozwaliła swój telefon (ekran się zbił, przez długo czas działał, ekran zaczął wypadać, a potem wypadł tak, że się nie da włączyć... Smutne.)
Z tego powodu Monika nie będzie mogła pisać tam, gdzie nie ma laptopa, chyba, że Poczta Polska będzie na tyle łaskawa i jej nowy telefon przyjedzie wcześniej.
Monika jest smutna. (Ty nie bądź!)
Monika postara się wstawiać posty regularnie, ale nie obiecuje.
Monika przeprasza za długość, ale fabuła każe. (To na nią miejcie foha ;-; )
Potem Monika wyjeżdża na wycieczkę i totalnie nie będzie mogła wstawiać postów (6,7,8 czerwiec)
Nie smutaj, tylko napisz mi (jak tego nie zrobiłeś), czy ma być Bucky na Marsie. (Oczywiście nazwa będzie inna, żeby nie było ;0 ) I Ci spostrzegawczy mogli się domyślić, że główna bohaterka będzie córką Steve'a. Propsy, jeśli to wiedziałeś :DDD
Czekam na kolejną część ^^
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na więcej
OdpowiedzUsuń